29. Szpital Św. Munga Magicznych Dolegliwości i Zranień.

18 4 0
                                    

Poczułam taką ulgę, że brał mnie na poważnie, iż nie wahałam się, ale natychmiast wstałam ze swojego łóżka, naciągnęłam na siebie swój szlafrok, wsunęłam kapcie i byłam gotowa.
Wyszłam z Pansy i Henrym, pomagali mi ustać, bo nogi nie bardzo chciały współpracować. Szliśmy za profesorem Snape'em, wyszliśmy z dormitorium w górę po spiralnych schodach do wspólnej sali, przez dziurę za portretem Madame Daviny i dalej wzdłuż oświetlonego światłem księżyca korytarzem. Czułam jakby panika wewnątrz mnie mogła w każdym momencie przelać się i wybuchnąć. Chciałam biec, krzyczeć wzywając Dumbledore'a. Pan Weasley krwawił, a my dalej szliśmy spokojnie, i co jeśli te kły (mocno starałam się nie myśleć „moje kły") były jadowite? Minęliśmy panią Norris, która zwróciła swoje świetliste oczy na nas i lekko syknęła, ale profesor Snape odgonił ją, a ta uciekła chyłkiem w mrok i w kilka minut dotarliśmy do kamiennego gargulca strzegącego wejścia do gabinetu Dumbledore'a gdzie spotkaliśmy się z Harrym, Ronem i profesor McGonagall.

— Sevrusie?

— Minerwo?

— Harry, Ron?

— Cassie, wy?

— Wizja — powiedział Snape patrząc to na mnie to na McGonagall.

— Sen Harry'ego.

— Musy Świstusy — powiedziała profesor McGonagall.

Gargulec ożył i odskoczył w bok. Ściana za nim rozdzieliła się na dwoje, odsłaniając kamienne stopnie, które poruszały w górę jak spiralne, ruchome schody. Wszyscy wstąpiliśmy na ruchome schody. Ściana zamknęła się za nami z głuchym odgłosem, a my sunęliśmy w górę, zataczając ciasne koła, aż dotarliśmy do gładko wypolerowanych dębowych drzwi z mosiężną kołatką w kształcie gryfa.
Mimo że było już grubo po drugiej w nocy, z wnętrza pokoju dochodziły jakieś odgłosy, szmery rozmów i paplanina. Brzmiało to, jakby Dumbledore podejmował przynajmniej z tuzin gości.
Profesor McGonagall zastukała trzy razy mosiężną kołatką i głosy ustały w jednej chwili, tak jakby ktoś je wszystkie nagle wyłączył. Drzwi otworzyły się same i profesor McGonagall wprowadziła wszystkich do środka.
Pokój pogrążony był w półmroku. Dziwne, srebrne urządzenia stojące na stole pozostawały ciche i nieruchome, zamiast warkotać i wydzielać kłęby dymu, jak to miały w zwyczaju. Portrety byłych dyrektorów i dyrektorek pokrywające ściany chrapały głośno w swoich ramach. Za drzwiami usadowiony na swojej żerdzi, z głową ukrytą pod skrzydłem drzemał wspaniały, czerwono—złoty ptak, rozmiarów łabędzia.

— Ach, to pani, profesor McGonagall... i... o...

Dumbledore siedział za swoim biurkiem na krześle z wysokim oparciem. Pochylił się naprzód w blask świec, oświetlających papiery rozłożone przed nim. Miał na sobie wspaniale wyszywany purpurowo—złoty szlafrok, nałożony na śnieżnobiałą koszulę nocną, ale zdawał się całkiem przebudzony. Jego przenikliwe jasnoniebieskie oczy utkwione były uważnie w profesor McGonagall, po czym prześlizgnęły się na Snape'a.

— Profesorze Dumbledore, Potter miał... no cóż, koszmar senny — powiedziała profesor McGonagall. — Mówi...

— To nie był koszmar senny — wyjaśnił szybko Harry.

Profesor McGonagall spojrzała na Harry'ego marszcząc lekko brwi.

— Bardzo dobrze, Potter, zatem opowiedz teraz o tym dyrektorowi.

— Ja... no, spałem... — zaczął Harry — Ale to nie był zwyczajny sen... to działo się naprawdę... ja widziałem, jak to się stało... — wziął głęboki oddech. — Tata Rona... pan Weasley... został zaatakowany przez olbrzymiego węża.

— Ja to widziałam! — powiedziałam głośno — on go kąsał, ten wąż, ale — urwałam.

— Jak to zobaczyłaś? — zapytał cicho Dumbledore, nadal nie patrząc na nas.

— No... byłam wściekła, jak nie ja, ja... byłam tym wężem...— powiedziałam, a do oczu napłynęły mi łzy.

— Czy to ma jakieś znaczenie? — spytał Harry — Ja też byłem wężem — odpowiedział. — Widziałem to wszystko z perspektywy węża, ja atakowałem, ja kąsiłem.

Nikt nie odezwał się przez chwilę, po czym Dumbledore, spoglądając teraz na wciąż bladego Rona, zapytał zmienionym, ostrzejszym głosem.

— Czy Artur jest poważnie ranny?

— Tak — odpowiedzieliśmy stanowczo.

Dlaczego oni wszyscy tak wolno to pojmowali, czy nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo krwawi osoba przeszyta tak długimi kłami? I dlaczego Dumbledore nie raczy nawet spojrzeć na nas?
Dumbledore wstał, tak szybko, że aż podskoczyłam, ciesząc się, że podtrzymują mnie przyjaciele. Spojrzałam na Harry'ego, także zdawał się nie rozumieć, co się dzieje.
Dyrektor zwrócił się do jednego ze starych portretów, wiszącego bardzo blisko sufitu.

— Everard? — spytał ostro. — I ty też, Dilys!

Czarodziej z krótką, czarną grzywką o ziemistej cerze i starszawa czarownica z długimi srebrnymi loczkami w ramie obok niego, oboje jak się wydawało pogrążeni w głębokim śnie, natychmiast otworzyli swoje oczy.

— Słuchaliście? — spytał Dumbledore.

Czarodziej przytaknął, czarownica powiedziała:

— Naturalnie.

— Ten mężczyzna ma rude włosy i okulary — powiedział Dumbledore.— Everard, będziesz musiał ogłosić alarm, upewnij się, że zostanie znaleziony przez właściwych ludzi...

Oboje skinęli głowami i ruszyli na boki ze swoich ram, ale zamiast pojawić się na sąsiednich obrazach (jak to zwykle miało miejsce w Hogwarcie) żadne z nich nie pojawiło się ponownie. Jedna rama nie zawierała teraz nic poza ciemną zasłoną druga ładny, skórzany fotel. Zauważyłam, że wielu z pozostałych dyrektorów i dyrektorek, chociaż chrapali i ślinili się bardzo przekonywająco, w dalszym ciągu rzucali na nas sekretne spojrzenia spod powiek i nagle zrozumiałam, kto rozmawiał, kiedy zapukaliśmy do drzwi.

— Everard i Dilys są dwojgiem z najsłynniejszych hogwardzkich dyrektorów — wyjaśnił Dumbledore, przemykając teraz koło wszystkich zebranych w jego gabinecie, aby podejść do wspaniałego ptaka, który spał na swojej żerdzi obok drzwi. — Ich sława jest tak wielka, że ich portrety wiszą we wszystkich innych ważnych czarodziejskich instytucjach. Jako że mogą oni poruszać się swobodnie pomiędzy swoimi portretami, mogą powiedzieć nam, co dzieje się gdzie indziej...

— Ale pan Weasley może być wszędzie!— powiedział Harry.

— Proszę, usiądźcie — poprosił Dumbledore, jakby Harry się nie odzywał. — Everard i Dilys nie wrócą pewnie przez kilka minut. Profesor McGonagall, gdyby mogła pani wyczarować dodatkowe krzesła.

Profesor McGonagall wyciągnęła różdżkę z kieszeni swojej szaty i machnęła nią.
Z powietrza pojawiły się drewniane krzesła o prostych oparciach, zupełnie niepodobne do wygodnych kretonowych foteli, które wyczarował Dumbledore na przesłuchaniu moim i Harry'ego. Usiedliśmy, obserwowałam Dumbledore'a ponad swym ramieniem. Dumbledore dotknął właśnie palcem delikatną złotą głowę Fawkesa. Feniks przebudził się natychmiast. Wyciągnął wysoko swoją piękną głowę i spoglądał na Dumbledore'a swoimi pogodnymi, ciemnymi oczami.

— Będziemy potrzebowali — powiedział bardzo spokojnie Dumbledore do ptaka.— ostrzeżenia.

Nastąpił błysk ognia i Feniks zniknął.
Dumbledore nachylił się teraz po jeden z delikatnych srebrnych przyrządów, których działania nigdy nie poznałam, zaniósł go do swojego biurka, usiadł ponownie twarzą do nas i stuknął go lekko koniuszkiem swojej różdżki. Przyrząd rozdzwonił się natychmiast rytmicznymi, brzęczącymi dźwiękami. Maleńkie kłęby bladozielonego dymu pojawiały się z maleńkiej srebrnej rurki na górze urządzenia. Dumbledore ze zmarszczonymi brwiami obserwował uważnie dym. Po kilku sekundach malutkie kłęby stały się solidnym strumieniem dymu, który zagęszczał się i wirował w powietrzu... z jego końca wyrosła głowa węża otwierając szeroko paszczę. Zastanawiałam się, czy urządzenie potwierdzało naszą historię: ona patrzyła gorliwie na Dumbledore'a próbując dostrzec jakiś znak, że miała rację, ale Dumbledore nie patrzył w górę.

— Oczywiście, oczywiście — wymamrotał Dumbledore, najwyraźniej do samego siebie nadal obserwując strumień dymu bez najmniejszych oznak zdziwienia — Ale w istocie podzielony?

Nie zrozumiałam ani początku, ani końca tego pytania. Jednak powstały z dymu wąż rozdzielił się nagle na trzy węże. Wszystkie wiły się i falowały w ciemnym powietrzu. Z wyrazem ponurej satysfakcji Dumbledore ponownie delikatnie stuknął w urządzenie różdżką. Brzęczące dźwięki przycichły i ustały, a dymne węże bledły coraz bardziej, stały się bezkształtną mgiełką, po czym zniknęły.
Dumbledore odłożył przyrząd na swoje miejsce na wrzecionowatym, małym stole. Zauważyłam, że wielu dawnych dyrektorów patrzyło ze swoich portretów na nas, po czym zdając sobie sprawę, że ich obserwuje, pospiesznie udawali, że ponownie śpią. Bardzo chciałam zapytać, do czego służył ten dziwny srebrny przyrząd, ale zanim to zrobiłam, ze szczytu ściany po naszej prawej stronie rozległ się krzyk. Czarodziej zwany Everardem pojawił się ponownie, w swoim portrecie dysząc lekko.

— Dumbledore!

— Jakie wieści? — spytał natychmiast Dumbledore.

— Krzyczałem, aż ktoś przybiegł — opowiadał czarodziej, który ocierał brwi w zasłonę za sobą — powiedziałem, że usłyszałem coś poruszającego się w dół po schodach... Nie byli pewni, czy mają mi wierzyć, ale poszli sprawdzić... Wiesz, na dole nie ma portretów, bym mógł z nich patrzeć. W każdym razie kilka minut później nieśli go do góry. Nie wygląda dobrze, jest cały we krwi, pobiegłem aż do portretu Elfidy Cragg, żeby widzieć, dobrze jak odchodzą...

— Dobrze — powiedział Dumbledore, kiedy Ron poruszył się konwulsyjnie — Zakładam w takim razie, że Dilys będzie widziała, jak dociera na miejsce...

I kilka chwil później czarownica w srebrnych loczkach również pojawiła się ponownie na swoim obrazie. Kaszląc opadła na swój fotel i oznajmiła:

— Tak, zabrali go do Św. Munga, Dumbledore... przenosili go obok mojego portretu... wygląda fatalnie...

— Dziękuję — powiedział Dumbledore. Popatrzył na profesor McGonagall.

— Minerwo, chciałbym, abyś poszła i obudziła pozostałe dzieci Weasleyów.

— Oczywiście...

Profesor McGonagall wstała i szybko podeszła do drzwi. Zerknęłam w bok na Rona, który wyglądał na przerażonego.

— Dumbledore, a co z Molly? — spytała profesor McGonagall, zatrzymując się przy drzwiach.

— To będzie zadanie dla Fawkesa, kiedy już skończy pilnować, czy nikt się nie zbliża — odparł Dumbledore. — Ale ona może już wiedzieć... ten jej wspaniały zegar...

Nie wiedziałam, jaki zegar ma na myśli. Pomyślałam, że pani Weasley prawdopodobnie już spała i nie patrzyła na jakiś zegarek. Poczułam chłód, kiedy przypomniałam sobie bogina pani Weasley zamieniającego się w pozbawione życia ciało pana Weasleya, z wykrzywionymi okularami, z krwią płynącą po jego twarzy... ale pan Weasley nie umarłby... nie mógł przecież...
Dumbledore grzebał teraz w schowku za ich plecami. Wynurzył się stamtąd, niosąc poczerniały stary czajnik, który umieścił ostrożnie na swoim biurku. Podniósł swoją różdżkę i mruknął Portus!. Przez chwilę czajnik drżał, jarząc się dziwnym niebieskawym światłem. Po chwili drżenie ustało i czajnik na powrót stał się czarny jak wcześniej.
Dumbledore podszedł do innego portretu, tym razem przedstawiającego wyglądającego na zdolnego czarodzieja ze spiczastą brodą, który namalowany został w zielonych i srebrnych kolorach Slytherinu i najwidoczniej spał tak głęboko, że nie był w stanie dosłyszeć głosu Dumbledore'a, który próbował go obudzić. Wydał mi się dziwnie znajomy.

— Phineas. Phineas.

Postacie na portretach wiszących rzędami na ścianach pokoju już nie udawały, że śpią. Poruszały się w swoich ramach, by lepiej widzieć, co się dzieje. Kiedy wyglądający na sprytnego czarodziej w dalszym ciągu udawał sen, niektórzy z nich również wykrzyknęli jego imię.

— Phineas! Phineas! PHINEAS!

Nie mógł już dłużej udawać. Wzdrygnął się teatralnie i otworzył szeroko oczy.

— Czy ktoś mnie wołał?

— Chcę, byś znowu odwiedził swój drugi portret, Phineasie — oznajmił Dumbledore. — Mam kolejną wiadomość.

— Mam odwiedzić swój drugi portret? — spytał Phineas piskliwym głosem udając przy tym długie ziewnięcie (jego wzrok przesunął się pobieżnie po pokoju i skupił na Harrym). — Och nie, Dumbledore, jestem zbyt zmęczony dzisiaj.

Było coś w głosie Phineasa, co wydało mi się jeszcze bardziej znajome. Gdzież ja mogłam to już słyszeć? Ale zanim zdołałam o tym pomyśleć, portrety na otaczających nas ścianach zawrzały burzą protestów.

— Niesubordynacja, sir! — zaryczał korpulentny czarodziej o czerwonym nosie, wymachując przy tym pięściami — Olewanie obowiązku!

— My jesteśmy zobowiązani służyć obecnemu dyrektorowi Hogwartu! — krzyknął wątły stary czarodziej, w którym rozpoznałam poprzednika Dumbledore'a, Armando Dippeta. — Wstydź się, Phineasie!

— Czy mam go przekonać, Dumbledore? — zapytała czarownica, o świdrującym spojrzeniu unosząc niezwykle grubą różdżkę, która wyglądała, nie przymierzając jak brzozowy pręt.

— Och, dobrze już, dobrze — powiedział czarodziej zwany Phineasem, patrząc na różdżkę z lekką obawą. — Chociaż on równie dobrze mógł zniszczyć mój obraz do tej pory, pozbył się już większości rodziny...

— Syriusz wie, że ma nie niszczyć twojego portretu. — odparł Dumbledore i natychmiast zdałam sobie sprawę, gdzie wcześniej słyszałam głos Phineasa — dochodził on z pozornie pustej ramy w sypialni Harry'ego na Grimmauld Place. Spojrzałam na niego, a on na mnie i pokiwał głową. — Masz mu przekazać wiadomość, że Artur Weasley został poważnie zraniony i że jego żona, dzieci, Harry i Cassandra przybędą niebawem do jego domu. Rozumiesz?

— Artur Weasley, zraniony, żona, dzieci, Harry i Cassandra przybywają na jakiś czas — powtórzył Phineas znudzonym głosem. — Tak, tak... dobrze, dobrze...

Nachylił się w kierunku ramy portretu i zniknął z pola widzenia w chwili, gdy drzwi gabinetu otworzyły się ponownie. Fred, George i Ginny byli wprowadzani do środka przez profesor McGonagall, wszyscy troje rozczochrani i wstrząśnięci, nadal ubrani w nocne rzeczy.

— Harry... Cassie... co się stało? — spytała Ginny, która wyglądała na przestraszoną. — Profesor McGonagall powiedziała, że widzieliście, jak tata zostaje ranny...

— Twój ojciec został ranny w trakcie wykonywania zadania na rzecz Zakonu Feniksa — wyjaśnił Dumbledore, zanim któreś z nich zdołało coś powiedzieć. — Został już zabrany do Szpitala Św. Munga Magicznych Dolegliwości i Zranień. Wysyłam was z powrotem do domu Syriusza, który jest bardziej wygodny, jeśli chodzi o wizyty w szpitalu niż Nora. Spotkacie tam swoją matkę.

— Jak się tam dostaniemy? — zapytał roztrzęsiony Fred. — Za pomocą proszku Fiuu?

Ślizgonka z wyboru 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz