48. Stracona przepowiednia.

20 3 0
                                    

Uderzyłam stopami o twardą posadzkę. Kolana ugięły mi się trochę, a złota głowa czarodzieja upadła z głośnym brzęknięciem na ziemię wypadając z rąk Harry'ego. Rozejrzeliśmy się wokół siebie i zobaczyliśmy, że powróciliśmy do gabinetu Dumbledore'a.
Wyglądało na to, że wszystko samo się naprawiło w czasie nieobecności dyrektora. Delikatne srebrne urządzenia znowu stały na swoich smukłych stolikach, pykając i pobrzękując spokojnie. Portrety dawnych dyrektorów i dyrektorek drzemały w swoich ramach, z głowami zwieszonymi z foteli lub opierającymi się o krawędź obrazu. Harry wyjrzał przez okno. Na horyzoncie dostrzegł chłodną linię bladej zieleni: zbliżał się świt.
Przysiadłam na kanapie, oparłam się o nią i pragnęłam zasnąć. Cisza i spokój, przerywane tylko czasami przez chrząknięcie lub chrapnięcie któregoś ze śpiących portretów, były dla mnie nie do zniesienia. Nie mogłam wytrzymać sama ze sobą a co dopiero w ich akompaniamencie.

— On, nie żyje — powiedziałam pochylając się i patrząc w podłogę — przyczyniłam się do śmierci ojca Draco...

— To nie Twoja wina, uratowałaś Syriusza, nie śmiej się winić za to, że broniąc siebie i ojca, zginął jeden ze Śmierciożerców. Nie Ty go zabiłaś, tylko Bellatrix.

— Harry, ale to ojciec Draco, jaki by nie był... jak ja będę mogła mu spojrzeć teraz w oczy? No jak?

— Normalnie, on... a poza tym, czemu się martwisz, on i Ty to już skończony temat.

— Nic nie rozumiesz...

— Jak to?

— Nie mam siły tego opowiadać, nie teraz, ale powiem Ci za jakiś czas... teraz chcę tylko zasnąć i przestać czuć ból.

Spojrzałam na siebie, moje dłonie były w krwi, zaschniętej, brudnej, nie koniecznie mojej własnej, jeden palec był złamany, drugi chyba wybity, bo sterczał pod dziwnym kątem, nogi były poocierane i poobijane, wolałam nie myśleć, jak wygląda reszta ciała. Westchnęłam głęboko. Gdy poziom adrenaliny nieco opadł, odezwały się dosłownie wszystkie rany, jakie nabyłam tej nocy. Ból kąsał moje mięśnie wycieńczone od szaleńczego biegu, uników i wymachiwań różdżką, ale najbardziej doskwierał mi uraz głowy. Rozległe skaleczenie pulsowało nieprzyjemnie z każdym uderzeniem nadal szalejącego w piersi serca, przez co często obraz rozmywał mi się przed oczami. W dodatku w myślach wciąż przemykały mi wspomnienia martwego ojca Draco. Byłam wykończona. Chyba nigdy nie czułam się gorzej.

Harry także spojrzał na siebie, był brudny i poraniony, ale chyba w jednym kawałku.

— Co z resztą? Hermiona, Ginny?

— Mam nadzieję, że są całe i wrócą zaraz z pozostałymi.

Oparliśmy się o kanapę, zapadając się w nią miękko. Mimo wyczerpania nie mieliśmy siły zasnąć.

— Byłem na tyle głupi, aby dać się nabrać na sztuczkę Voldemorta, gdyby nie moje przekonanie, że te sny odzwierciedlają rzeczywistość, gdybym tylko potrafił przyjąć możliwość, że Voldemort, tak jak mówiła Hermiona, żeruje na moich skłonności do odgrywania bohatera... gdybym tylko Cię posłuchał, że Syriusz musi być bezpieczny...

— Harry, my wszyscy żyjemy, owszem zawaliliśmy, ja także w końcu uwierzyłam, ale żyjemy... to jest najważniejsze.

Pokiwał głową. Nie potrafiłam o tym myśleć, co się stanie, gdy Draco dowie się o śmierci swojego ojca, nie mogłam tego znieść... w mojej duszy powstała straszliwa pustka, której nie miałam ochoty czuć czy zgłębiać, ciemna dziura. Nie chciałam być sama z tą wielką, cichą przestrzenią, nie mogłam tego wytrzymać... ale nie wyobrażałam sobie, by teraz być tu z kimś innym, by rozmawiać, tłumaczyć czy cokolwiek innego.

Portret wiszący za nami głośno chrapnął i chłodny głos oznajmił:

— O... Harry Potter... i Cassandra Black moja... no...

Phineas Nigellus ziewnął przeciągle, wyciągając ramiona i przyglądał się nam swoimi bystrymi, wąskimi oczami.
— I cóż was tutaj sprowadza w tych wczesnych porannych godzinach? — powiedział w końcu. — Ten gabinet ma za zadanie odmawiać wstępu wszystkim oprócz prawowitego dyrektora. Chyba że to Dumbledore was tu przysłał? Och nie mów mi... — ziewnął raz jeszcze. — Kolejna wiadomość dla mojego bezwartościowego praprawnuka?

— Nie. Żadna wiadomość dla mojego ojca — warknęłam wściekle.

Kilka innych obrazów poruszyło się niespokojnie.

— Jak wrócą, wszystko się zacznie, znów będą nas przepytywać — jęknęłam cicho do Harry'ego.

Strach przed wypytywaniem sprawił, że Harry podszedł prosto do drzwi i chwycił klamkę.
Nie przekręciła się. Gabinet był zamknięty.

— Mam nadzieję, że to oznacza — odezwał się korpulentny, czerwononosy czarodziej wiszący na ścianie za biurkiem dyrektora — iż Dumbledore wkrótce znów będzie z nami?

Harry odwrócił się. Czarodziej przyglądał mu się z dużym zainteresowaniem. Harry skinął głową. Ponownie szarpnął za klamkę za plecami, ale ona nadal pozostawała nieruchoma.

— Och jak dobrze — ucieszył się czarodziej — Było tu bardzo pusto bez niego, naprawdę pusto.

Usadowił się na przypominającym tron krześle, na którym został namalowany i uśmiechnął się dobrodusznie do Harry'ego i spojrzał na mnie.

— Dumbledore bardzo was ceni, z czego jak jestem pewien, zdajecie sobie sprawę — powiedział ciepło — O tak, darzy was wielkim szacunkiem.

Poczucie winy wypełniające moja klatkę piersiową jak monstrualny ciężki pasożyt, nagle zaczęło się wić i skręcać. Nie mogłam tego wytrzymać, nie mogłam już znieść bycia sobą... tak jak w ubiegłym roku czułam się uwięziona wewnątrz własnej głowy i ciała, cała siła zyskana po rytuale z Białej Szałwii zniknęła. Pragnęłam znów się wyłączyć, ale nie mogłam tego zrobić.

— Cassie, rozumiem Twój ból, ale nie odcinaj się, proszę — powiedział cicho Harry, jakby czytając mi w myślach, po czym usiadł znów obok mnie.

— Nie wyłączę się. Nie mogę.

Pusty kominek zapłonął szmaragdowozielonym płomieniem, sprawiając, że wcisnęliśmy się mocniej w kanapę, wpatrując się w człowieka wirującego w palenisku. Kiedy wysoka sylwetka Dumbledore'a wynurzyła się z ognia, czarodzieje i czarownice na otaczających go ścianach obudzili się gwałtownie, wielu wiwatowało na powitanie.

— Dziękuję — powiedział miękko Dumbledore.

Z początku nie spojrzał na nas, tylko przeszedł do żerdzi przy drzwiach i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szat malutkiego, brzydkiego i pozbawionego piór Fawkesa, którego posadził delikatnie w pojemniku z miękkim popiołem pod złotym prętem, na którym zwykle stawał dorosły feniks.

— No dobrze — odezwał się Dumbledore, odwracając się w końcu od małego ptaszka — ucieszycie się na wieść, że wszyscy wasi koledzy wyszli bez trwałych obrażeń z tego, co wydarzyło się dzisiejszej nocy.

Dumbledore patrzył wreszcie dokładnie na nas i chociaż przemawiała przez niego bardziej uprzejmość niż oskarżenie, nie mogliśmy się zdobyć na spojrzenie mu w oczy.

— Pani Pomfrey doprowadza wszystkich do porządku — mówił dalej Dumbledore — Dora Tonks będzie chyba musiała spędzić trochę czasu u Św. Munga, ale wygląda na to, że w pełni wyzdrowieje.

Harry pozostał przy potakiwaniu dywanowi, który rozjaśniał się wraz z bladnięciem nieba na zewnątrz. Ja podniosłam wzrok, wszystkie portrety w gabinecie przysłuchiwały się uważnie każdemu słowu Dumbledore'a, zastanawiając się, gdzie Dumbledore, ja i Harry byliśmy i dlaczego są jacyś ranni.

— Wiem, co czujesz, Cassie — powiedział bardzo cicho Dumbledore.

— Nie, nie wie pan — odparłam, a mój głos stał się nagle głośny i mocny. Gniew zagotował mi się w żyłach. Dumbledore nie miał pojęcia o tych uczuciach.

— Widzisz, Dumbledore? — odezwał się chytrze Phineas Nigellus. — Nigdy nie próbuj zrozumieć uczniów. Oni tego nienawidzą. O wiele bardziej wolą być tragicznie niezrozumiani, wolą pogrążać we własnym cierpieniu, dusić się we własnym...

— Dość tego, Phineasie — uciął Dumbledore.

Nieco odwróciłam się twarzą do Harry'ego i z uporem zaczęłam się wpatrywać w jego poszarpane szaty.

— Nie musisz się wstydzić swoich uczuć, Cassie — oznajmił głos Dumbledore'a — Przeciwnie... fakt, że czujesz ten ból, jest twoją największą siłą.

Rozgrzany do białości gniew jak ogień lizał moje wnętrze, płonął w straszliwej pustce, wypełniając mnie pragnieniem zranienia Dumbledore'a za jego spokój i jego puste słowa.

— Moja największa siła, co? — odparłam, a głos mi drżał, kiedy wpatrywałam się niewidzącymi oczyma w Harry'ego — Nie ma pan pojęcia... Nie wie pan...

— Czego nie wiem? — spytał spokojnie Dumbledore.

Tego było już za wiele. Obróciłam się, dygocząc ze złości.

— Nic Pan nie wie, nie wie co mam zrobić, byśmy mogli pokonać Voldemorta, co robię, z czego zrezygnowałam, to co dziś zrobiłam! To może zniszczyć wszystko! — krzyknęłam, a postacie w portretach poruszyły się nerwowo, niektóre zaczęły szemrać z przyganą.

— Cassie, takie cierpienie jest dowodem na to, że nadal jesteś człowiekiem! Ten ból jest częścią bycia istotą ludzką... Trudne wybory, jakie mamy...

— W takim razie nie chcę być człowiekiem! — ryknęłam, powietrze zafalowało, a ja schowałam twarz w dłoniach, płacząc. Moje włosy były rozwiane i czerwono szare. Pierwszy raz od bardzo dawna nie panowałam nad sobą tak bardzo, znów prawdziwie płakałam, wiedząc, że zepsułam na dobre to, co z takim wysiłkiem wypracowałam przez ostatnie tygodnie. — Chcę wyjść, chcę, żeby to się już skończyło. Już mnie to nic nie obchodzi...

Ślizgonka z wyboru 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz