1.16

108 23 2
                                    

Rodzice Mireu naprawdę zostali wezwani do szkoły, aby omówić z pielęgniarką i jego wychowawcą „niepokojące wyniki" badań kontrolnych. Za poleceniem zmartwionych (a przynajmniej oni tak twierdzili) nauczycieli pani Sora i pan Mariusz zarządzili dla Mireu dietę odchudzającą. Z jego jadłospisu znikły wszystkie słodycze (poza owocami i gorzką czekoladą, której nienawidził) oraz tłuste potrawy. Rodzice wypisali go ze szkolnych obiadów, zamiast tego dając Mireu do szkoły pojemniki ze zdrowym jedzeniem. Oczywiście mój najlepszy przyjaciel nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Jadł warzywne sałatki ze szczerymi łzami w oczach, powtarzając, że umrze, jeśli nie dostanie porządnego kotleta w panierce, gotowanych ziemniaków, pogniecionych z dodatkiem śmietany i polanych tłuszczem z patelni, oraz zapiekanki z serem i pieczarkami.

Z tego, co było mi wiadomo, nikt nie umierał od braku gniecionych ziemniaków. Sam jadałem je jedynie w szkole na obiadach, ponieważ w domu zwykliśmy z tatą jadać ryż lub makaron. Mimo to litowałem się nad płaczącym z głodu Mireu i częstowałem go moim jedzeniem, oddając przyjacielowi połowę mojego drugiego śniadania i pozwalając mu jadać ze mną na stołówce.

– Tylko tobie szczerze na mnie zależy – powiedział pewnego dnia, gdy pochłaniał połowę mojego wafelka w czekoladzie. – Gdyby nie ty, już dawno byłbym martwy.

– Czy to naprawdę takie straszne? – zapytałem, przyglądając się, jak oblizuje palce z czekolady.

– Co?

– Bycie na diecie.

– To koszmar. W nocy nie mogę spać, bo brzuch mi wykręca z głodu.

Pokiwałem głową, na znak zrozumienia.

Też zdarzało mi się budzić w nocy z głodu. Wtedy tato robił mi ciepłe mleko z miodem lub kakao. Wypijałem je duszkiem i kładłem się z powrotem do łóżka, zasypiając z uśmiechem na ustach i przyjemnie rozgrzanym brzuchem.

– To faktycznie beznadzieja...

– Kiedy będę dorosły, będę jadł, co chcę, kiedy chcę i ile chcę. To moje marzenie.

Zaśmiałem się, więc Mireu spiorunował mnie wzrokiem.

– Co cię bawi?

– Podoba mi się twoje marzenie.

– A ty masz jakieś?

– Chcę wrócić do mamy, do Busan.

– Rodzice ostatnio rozmawiali o locie do Korei, mama chce odwiedzić dziadków.

– Wy też będziecie lecieć? – zapytałem z szybciej bijącym sercem.

– Ostatnio leciała sama, bo Mari była za mała na tak długi lot, ale tym razem chce nas zabrać ze sobą.

– Myślisz, że też mógłbym polecieć?

– Mogę ją zapytać.

– Byłoby cudownie!

Naszą rozmowę przerwał dzwonek ogłaszający koniec przerwy. Podniosłem się z podłogi i wyciągnąłem rękę do Mireu, aby pomóc mu wstać. Przyjaciel chwycił mnie mocno i pozwolił się pociągnąć. Wtedy obok nas niespodziewanie pojawił się Sebastian, a korytarz wypełnił jego głośny śmiech.

– Co, grubasie? Sam nie jesteś w stanie wstać?

– Spadaj – odwarknął mu Mireu.

– Nie wstyd ci? Spasiona świnia.

– Daj nam w końcu spokój – wtrąciłem się.

– Kółeczko wzajemnej adoracji żółtków – prychnął. – Ej, Młody, ty w sumie chudy i zwinny jesteś, nie wstydzisz się zadawać z takim świniakiem? Jakby na ciebie upadł, to by nic po tobie nie zostało.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz