Rodzice Mireu naprawdę zostali wezwani do szkoły, aby omówić z pielęgniarką i jego wychowawcą „niepokojące wyniki" badań kontrolnych. Za poleceniem zmartwionych (a przynajmniej oni tak twierdzili) nauczycieli pani Sora i pan Mariusz zarządzili dla Mireu dietę odchudzającą. Z jego jadłospisu znikły wszystkie słodycze (poza owocami i gorzką czekoladą, której nienawidził) oraz tłuste potrawy. Rodzice wypisali go ze szkolnych obiadów, zamiast tego dając Mireu do szkoły pojemniki ze zdrowym jedzeniem. Oczywiście mój najlepszy przyjaciel nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Jadł warzywne sałatki ze szczerymi łzami w oczach, powtarzając, że umrze, jeśli nie dostanie porządnego kotleta w panierce, gotowanych ziemniaków, pogniecionych z dodatkiem śmietany i polanych tłuszczem z patelni, oraz zapiekanki z serem i pieczarkami.
Z tego, co było mi wiadomo, nikt nie umierał od braku gniecionych ziemniaków. Sam jadałem je jedynie w szkole na obiadach, ponieważ w domu zwykliśmy z tatą jadać ryż lub makaron. Mimo to litowałem się nad płaczącym z głodu Mireu i częstowałem go moim jedzeniem, oddając przyjacielowi połowę mojego drugiego śniadania i pozwalając mu jadać ze mną na stołówce.
– Tylko tobie szczerze na mnie zależy – powiedział pewnego dnia, gdy pochłaniał połowę mojego wafelka w czekoladzie. – Gdyby nie ty, już dawno byłbym martwy.
– Czy to naprawdę takie straszne? – zapytałem, przyglądając się, jak oblizuje palce z czekolady.
– Co?
– Bycie na diecie.
– To koszmar. W nocy nie mogę spać, bo brzuch mi wykręca z głodu.
Pokiwałem głową, na znak zrozumienia.
Też zdarzało mi się budzić w nocy z głodu. Wtedy tato robił mi ciepłe mleko z miodem lub kakao. Wypijałem je duszkiem i kładłem się z powrotem do łóżka, zasypiając z uśmiechem na ustach i przyjemnie rozgrzanym brzuchem.
– To faktycznie beznadzieja...
– Kiedy będę dorosły, będę jadł, co chcę, kiedy chcę i ile chcę. To moje marzenie.
Zaśmiałem się, więc Mireu spiorunował mnie wzrokiem.
– Co cię bawi?
– Podoba mi się twoje marzenie.
– A ty masz jakieś?
– Chcę wrócić do mamy, do Busan.
– Rodzice ostatnio rozmawiali o locie do Korei, mama chce odwiedzić dziadków.
– Wy też będziecie lecieć? – zapytałem z szybciej bijącym sercem.
– Ostatnio leciała sama, bo Mari była za mała na tak długi lot, ale tym razem chce nas zabrać ze sobą.
– Myślisz, że też mógłbym polecieć?
– Mogę ją zapytać.
– Byłoby cudownie!
Naszą rozmowę przerwał dzwonek ogłaszający koniec przerwy. Podniosłem się z podłogi i wyciągnąłem rękę do Mireu, aby pomóc mu wstać. Przyjaciel chwycił mnie mocno i pozwolił się pociągnąć. Wtedy obok nas niespodziewanie pojawił się Sebastian, a korytarz wypełnił jego głośny śmiech.
– Co, grubasie? Sam nie jesteś w stanie wstać?
– Spadaj – odwarknął mu Mireu.
– Nie wstyd ci? Spasiona świnia.
– Daj nam w końcu spokój – wtrąciłem się.
– Kółeczko wzajemnej adoracji żółtków – prychnął. – Ej, Młody, ty w sumie chudy i zwinny jesteś, nie wstydzisz się zadawać z takim świniakiem? Jakby na ciebie upadł, to by nic po tobie nie zostało.
CZYTASZ
LIKE A FLOWER IN THE RAIN
Romance『zaĸończone, вoy х вoy』 Ludzie są jak kwiaty, a miłość jak deszcz. Nie sposób żyć bez deszczu, ale czasami zwykły deszcz zmienia się w ulewę. Jeśli kwiat jest słaby, nie przetrwa ulewy. Youngho przeprowadza się z Korei Południowej do Polski w wieku...