4.8

125 25 23
                                    

Tego dnia pogoda nie dopisywała. Jeszcze wczoraj było ciepło i słonecznie na dworze, ale teraz słońce zasłoniły gęste szare chmury, a silny wiatr szarpał pożółkłymi liśćmi na drzewach. Siedząc w szkole, co jakiś czas zerkałem w stronę okien, obawiając się deszczu, którego nadejście było jedynie kwestią czasu. Po lekcjach pożegnałem się z Weroniką i poszedłem za szkołę po rower, gdzie spotkałem Sebastiana.

– Hej, cieszysz się na jutrzejszy trening? – zagadał, więc skinąłem entuzjastycznie głową.

– Dużo pierwszoklasistów się zgłosiło? – zapytałem, odpinając rower od stojaka.

– Z tego, co wspominał trener, to więcej niż w zeszłym roku. To dobrze. Znaczy, że jesteśmy fajni.

Zaśmiałem się i wsiadłem na rower.

– Do jutra, fajny kapitanie – pożegnałem się.

– Do jutra, fajny libero! – zawołał za mną.

Pedałowałem, ile sił w nogach, aby uciec przed nadciągającym deszczem. W powietrzu unosił się już jego zapach, a ulice oraz niebo były tak szare, jak mojego pierwszego dnia w Polsce. Na szczęście chodniki były prawie puste, więc na moje osiedle dotarłem bez żadnych przeszkód.

Kiedy tylko wjechałem na moją ulicę, dostrzegłem samochód pana Mariusza zaparkowany pod domem państwa Kim. To nie był codzienny widok, ponieważ pan Mariusz powinien pracować o tej godzinie. Chwilę później na podjazd wybiegła Mari, która zaczęła otwierać mu bramę. Zwolniłem, powoli podjeżdżając pod mój dom, jednocześnie przyglądając się samochodowi, który wjechał na podwórko i zatrzymał się tuż przy wejściu do domu. Silnik zgasł i dosłownie w tej samej chwili otworzyły się drzwi od strony pasażera, a z samochodu wysiadł Mireu.

Jego ciemne włosy były już na tyle długie, że mógł je bez problemu związać w kucyka, policzki zdobił charakterystyczny dla niego rumieniec, a oczy wpatrywały się prosto we mnie. Miał na sobie moją jego bluzę, której rękawy zaciągnął na dłonie. Gdy tylko go zobaczyłem, zeskoczyłem z roweru i niechlujnie oparłem go o bramę, by jak najszybciej rzucić się biegiem w stronę przyjaciela.  Nawet nie przejąłem się tym, że moja torba z książkami upadła na chodnik. Mireu, ku mojemu zaskoczeniu, również zaczął biec. Przecisnął się obok Mari, która właśnie z powrotem zamykała bramę, i znalazł się tuż przede mną. Zadziałałem instynktownie, ruszając w jego stronę, ponieważ potrzebowałem go lepiej zobaczyć, potrzebowałem usłyszeć jego głos, dotknąć jego dłoni, poczuć jego zapach. W ogóle nie przemyślałem tego, jak się zachować, w końcu nie mieliśmy ze sobą kontaktu przez pięć tygodni.

W jaki sposób powinienem się przywitać? Powiedzieć po prostu „cześć"? Podać mu rękę, a może...

Mireu wyprzedził wszystkie moje myśli, rzucając mi się na szyję. Objął ją ciasno, od razu wsuwając palce w moje włosy, a jego ciało przylgnęło do mojego. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio byliśmy tak blisko... Czy w ogóle kiedykolwiek byliśmy tak blisko? Nie zawahałem się, od razu obejmując go w talii i dociskając do siebie. Wtulił twarz w moją szyję, łaskotał jej skórę ciepłym oddechem i po prostu trwał w moich objęciach, jakby miał zamiar zostać w nich już na zawsze.

Podobała mi się ta wizja. Trzymałem go mocno, zaciągałem się jego zapachem, badałem palcami strukturę jego ciała, serce trzepotało mi w piersi, a motyle łaskotały żołądek. Poczułem się, jakby wszystko właśnie wróciło na swoje miejsce. Jakbym całymi latami próbował ułożyć puzzle, ale dopiero teraz dopasowałem ostatni element i w końcu układanka stała się cała. Niczego więcej nie potrzebowałem, miałem już wszystko.

– Nie przywitasz się nawet z rodzoną siostrą? – Dobiegł mnie głos Mari. Byłem pewien, że teraz Mireu się ode mnie odsunie, ale on jedynie mocniej wtulił twarz w moją szyję. – Halo! Nie widzieliśmy się od ponad miesiąca! W naszych żyłach płynie ta sama krew, a nie dostałam nawet głupiego „cześć"!

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz