We wtorek rano znowu spotkałem Sebastiana. Przypinał rower do stojaka i nawet na mnie nie spojrzał, kiedy zatrzymałem się obok niego. Szedłem za nim przez chodnik do szkoły, a następnie rozstaliśmy się przy schodach. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale odwróciłem się, by na niego spojrzeć. On również patrzył na mnie. Obaj odwróciliśmy się szybko, udając, że to zdarzenie nie miało miejsca.
Najwidoczniej nie potrafiłem się przyzwyczaić do tego, że mój prześladowca z dzieciństwa teraz jak gdyby nigdy nic mija mnie w szkole. Nie rzuca żadnych rasistowskich komentarzy, nie popycha mnie, nie prześladuje. Nie ma chęci albo śmiałości, by się w ogóle odezwać w mojej obecności. Coś się w nim zmieniło. Może dorósł? Może zrozumiał swoje błędy? Jednak wciąż nie zamierzał mnie przepraszać i chyba to irytowało mnie najbardziej. Zachowywał się, jakby wcale nie zmieniał mojego życia w piekło, kiedy i tak byłem nieszczęśliwy przez przeprowadzkę za granicę.
Gdy pakowałem do szafki książki do przedmiotów, które miałem mieć po długiej przerwie, poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Przez zamyślenie w pierwszej chwili byłem całkowicie pewien, że tą osobą jest Sebastian, jednak na całe szczęście moje spojrzenie padło na Mireu. Uśmiechnąłem się do niego, gdy przyjaciel wyciągał słuchawki z uszu.
– Hej! – przywitałem się, wpychając do szafki zdecydowanie zbyt ciężki podręcznik do geografii.
– Masz ze sobą strój na WF? – zapytał, zaglądając do wnętrza szafki.
– Mam, a co?
– Pożyczyłbyś mi? Zostawiłem strój w domu, a dzisiaj zaczynam WF-em! Matka mnie zabije, jeśli zgłoszę nieprzygotowanie na pierwszych zajęciach.
Zaśmiałem się pod nosem, wyciągając worek ze złożonym w kostkę strojem.
– Miałem go raz na sobie, ale mój pot nie ma zapachu, więc jeśli ci nie przeszkadza...
– Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby – mruknął, od razu wystawiając dłoń po worek.
– Tylko przymierz, może być za... – urwałem, zerkając na Mireu.
To był drugi raz, kiedy uświadomiłem sobie, jak bardzo byłem ślepy. Widziałem Mireu właściwie codziennie, więc nawet nie zauważałem, kiedy się zmieniał. A zmieniał się z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok.
Zamarłem w bezruchu, mierząc przyjaciela wzrokiem.
Miał na sobie swoją ulubioną workowatą bluzę z kapturem oraz dżinsowe spodnie z obszernymi kieszeniami. Kiedyś ciasno opinały mu uda, ale teraz wisiały na nim, jakby specjalnie kupił o rozmiar za duże. Jednak to wciąż musiały być te same spodnie, poznawałem je po nogawkach skróconych przez panią Sorę.
Mireu sam sięgnął po worek i zabrał mi go z dłoni. Jego pulchne palce z moich wspomnień już nie były pulchne. Widziałem każdą kostkę i ścięgno, które tworzyły jego dłoń, i gdyby nie obgryzione skórki przy paznokciach, nie powiedziałbym nigdy, że to ręce Mireu.
– Jak będzie za duży, to nawet lepiej – dokończył za mnie, zaglądając do worka. – Byleby spodnie nie spadły mi z dupy.
– Lepiej przymierz – wydukałem.
„Za duży"... Mój strój faktycznie mógłby być za duży na Mireu... Kiedy to się stało? Kiedy starszy o rok pulchny syn sąsiadów w zsuwających się z nosa okularach stał się taki szczupły i drobny. Kiedy jego rumiane policzki przestały przypominać racuchy z jabłkami i stały się zapadnięte? Kiedy jego wysokie kości policzkowe zaczęły wyróżniać się na pociągłej twarzy? Kiedy oczy stały się takie duże i podkrążone?
CZYTASZ
LIKE A FLOWER IN THE RAIN
Romance『zaĸończone, вoy х вoy』 Ludzie są jak kwiaty, a miłość jak deszcz. Nie sposób żyć bez deszczu, ale czasami zwykły deszcz zmienia się w ulewę. Jeśli kwiat jest słaby, nie przetrwa ulewy. Youngho przeprowadza się z Korei Południowej do Polski w wieku...