1.21

122 25 12
                                    

Pamiętałem, że tego dnia lało już od samego rana. Zjadłem pośpiesznie śniadanie, właściwie nie rozmawiając z tatą. W telewizorze leciały wiadomości, a ja stresowałem się pierwszym w życiu sprawdzianem z fizyki. Uczyłem się wczoraj do późna, więc dzisiaj byłem wyjątkowo zmęczony. Przed wyjściem z domu tato kazał mi wziąć parasolkę. Posłusznie ściągnąłem ją z wieszaka w przedpokoju i wyszedłem na ganek, aby sprawdzić, czy pan Mariusz, Mireu i Mari wsiadają już do samochodu. Cała trójka wyszła z domu chwilę po mnie, więc pośpiesznie rozłożyłem parasol i przeszedłem na drugą stronę ulicy. Gdy wsiadłem do samochodu, zamknąłem parasolkę i rzuciłem ją na gumowy dywanik pod nogami. Mari jak zwykle siedziała z przodu, odwróciła się do mnie i znacząco poruszała brwiami. Nie zrozumiałem, o co jej chodzi.

– Pogoda jak pod psem – mruknął pan Mariusz, odpalając silnik samochodu.

– Dlaczego psem? – dopytałem.

– Tak się mówi.

– Ale czemu akurat pies?

Pan Mariusz i Mari parsknęli śmiechem.

– Nie mam pojęcia. Zapytaj nauczycieli w szkole lub sprawdź w necie.

Opadłem plecami o oparcie samochodu, uśmiechając się z rozbawieniem, i spojrzałem na siedzącego obok mnie Mireu. Dopiero teraz dostrzegłem, że wyglądał inaczej niż zwykle, ale jednocześnie tak samo. Zmrużyłem oczy i zacząłem mu się uważniej przyglądać. Nie zmienił fryzury, wciąż miał przydługie czarne włosy, które zasłaniały mu twarz. Jak zwykle, od kiedy zaczął chodzić do gimnazjum, wepchnął słuchawki w uszy, odcinając się od reszty osób w samochodzie. Spróbowałem sobie przypomnieć, czy widziałem go już kiedyś w tych ubraniach, ale po dłuższej chwili doszedłem do wniosku, że wcale nie chodzi o nową garderobę.

Gdy chciałem się już poddać, Mireu musiał wyczuć, że się mu przyglądam, i zerknął na mnie, przez co nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Dopiero kiedy wbiłem spojrzenie w jego piękne brązowe oczy, dotarło do mnie, że nie miał na sobie okularów. Zamiast tego wokół jego ciemnych tęczówek dostrzegłem delikatną bardzo jasną błękitną poświatę.

– Namówił rodziców, żeby pozwolili mu nosić soczewki kontaktowe – zdradziła mi Mari, znowu odwracając się do nas przodem i zauważając, że wpatrujemy się w siebie z Mireu.

– Nic nie mówił – odpowiedziałem, dziwnie zmieszany.

– Słyszę was – westchnął.

– Nic nie mówiłeś – wytknąłem mu, a on wyciągnął jedną z czarnych słuchawek z ucha, która teraz zwisała na cienkim kabelku.

– Nie sądziłem, że muszę mówić.

– Kiedyś mówiłeś mi o wszystkim.

– Jak miałem siedem lat, Youngho. Teraz mam czternaście.

– Wielki dorosły – wtrąciła się Mari.

– Oj, zamknij się, Maryśka.

– Nienawidzę, jak tak do mnie mówisz, Mirosławie.

– Hej! – krzyknął pan Mariusz. – Zachowywać się albo was wysadzę i będziecie iść w ten deszcz na piechotę.

Mari od razu odwróciła się przodem do kierunku jazdy, oparła plecy o fotel i obrażona skrzyżowała ręce na piersi. Mireu za to z powrotem włożył słuchawkę do ucha i wyjrzał przez boczną szybę, obracając się do mnie tyłem. Westchnąłem, mając dość ich bratersko-siostrzanych przepychanek. W takich chwilach cieszyłem się, że byłem jedynakiem.

Podstawówka Mari była bliżej domu niż nasze gimnazjum, więc wysadziliśmy dziewczynę wcześniej i pojechaliśmy w stronę centrum Warszawy. Oczywiście do samego centrum było jeszcze bardzo daleko, ale to wystarczyło, aby zabudowania stały się gęstsze, a dookoła świeciły szyldy sklepów. Dzisiaj pan Mariusz podjechał pod samą bramę szkoły, zapewne przez nieustępliwy deszcz. Podziękowałem mu, wysiadłem pierwszy, rozłożyłem parasol i przebiegłem na drugą stronę samochodu, aby osłonić Mireu przed deszczem.

Ruszyliśmy ramię w ramię w kierunku budynku szkoły. Dopiero teraz zauważyłem, że coraz bardziej przeganiałem Mireu wzrostem. Nienawidziłem siebie za to, że widziałem go codziennie, ale tak rzadko zauważałem. Dopiero gdy ściągnął okulary i zacząłem mu się przyglądać, zacząłem zauważać, ile zmian w jego wyglądzie zaszło przez ostatnie lata. Urósł, nie tak bardzo, jak ja, ale urósł. Przez ramię miał przerzuconą czarną torbę, której gruby pasek ściskał palcami. Jego palce też się zmieniły, nie były już takie pulchne. Cały Mireu nie był już taki pulchny, czego zasługą było jedzenie zieleniny wyglądającej jak skoszona trawa, chociaż wciąż jego ręce były masywniejsze od moich. Na szczęście niezmiennie miał okrągłe, rumiane policzki.

– Dlaczego zmieniłeś okulary na soczewki? – zapytałem, gdy w końcu znaleźliśmy się pod dachem, a spore krople deszczu przestały uderzać w parasol niczym perkusista w bębny.

– Bo tak chciałem – odparł, nie czekając, aż złożę parasol.

Dogoniłem go w połowie drogi do szatni.

– A to nie boli?

– Nie.

– W życiu nie dałbym włożyć sobie czegoś do oka.

– Nie jestem tobą, Youngho.

– To prawda. Więc... Dlaczego tak chciałeś?

Między nami zapanowała dłuższa chwila milczenia. Niestety szafka Mireu znajdowała się w innej części szatni niż moja, dlatego nie mogłem pójść się przebierać, dopóki nie dostałem odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. W tym czasie Mireu zdążył ściągnąć kurtkę i zmienił swoje białe Adidasy na krótkie czarne trampki. Gdy się wyprostował, zmierzył mnie wzrokiem, ponieważ wciąż stałem jak kołek, aż w końcu westchnął i odwrócił wzrok.

– Bo ci obiecałem – mruknął, zarzucając z powrotem torbę na ramię.

– Co?

– Obiecałem ci, że kiedyś będę piękny – zerknął na mnie przelotnie, a jego policzki stały się bardziej rumiane niż zwykle. – Daj mi jeszcze rok, maksymalnie dwa lata, i naprawdę będę piękny.

Nie dał mi szansy, żebym mu odpowiedział. Wyminął mnie, prawie szturchając ramieniem, i wyszedł z szatni. Oczywiście ruszyłem za nim, ponieważ nie chciałem zostawić tak tej rozmowy, ale dwa kroki od szatni zostałem zatrzymany przez panią woźną, która kazała mi w tej chwili iść zmienić buty, bo inaczej wezwie moich rodziców. Westchnąłem i zawróciłem do szatni, żeby w końcu się przebrać.

Znowu straciłem szansę, żeby powiedzieć Mireu, że już jest piękny, że zawsze był i zawsze będzie. O ile w ogóle znalazłbym w sobie odwagę, żeby wypowiedzieć te słowa na głos. Z jakiegoś powodu onieśmielała mnie sama myśl, że mógłbym mu to powiedzieć. A przecież mówiłem Mireu o wiele bardziej wstydliwe rzeczy niż to. Chyba się bałem, że mógłby to źle zrozumieć, a nie chciałem, żeby Mireu pomyślał sobie o mnie coś głupiego. Na przykład coś takiego jak Adam.

Właśnie dlatego po prostu odpuściłem i już więcej nie poruszałem tego tematu. Po prostu zacząłem korzystać z tego, że mogłem wpatrywać się w piękne oczy Mireu, których już nie pomniejszały grube szkła okularów.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz