1.9

136 23 20
                                    

Święta najwidoczniej były czymś poważnym, ponieważ tato ubrał mnie w najładniejszą koszulę, a nawet wyczyścił mi buty, zanim przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Drzwi otworzyła nam pani Sora, która również miała na sobie elegancką zieloną sukienkę. Przywitała się z nami i zaprosiła do środka. W mieszkaniu unosił się zapach różnorodnych potraw, aż mój brzuch skręcił się z głodu. Nie jedliśmy dzisiaj z tatą obiadu, specjalnie, żeby mieć miejsce na świąteczne jedzenie. Stół w salonie jakimś cudem stał się większy i został przykryty białym obrusem. Dookoła niego stały krzesła, dokładnie dziewięć krzeseł, chociaż nas powinno być ośmioro. Pani Sora, pan Mariusz, Mireu, Mari, ich babcia i dziadek, mój tato oraz ja.

– Dla kogo jest dziewiąty talerz? – zapytałem, podchodząc do stołu.

– Dla niechcianego gościa – odpowiedział mi Mireu, który właśnie rozkładał sztućce, kilkukrotnie przekładając łyżki z jednej strony talerza na drugą, zupełnie nie wiedząc, gdzie powinny leżeć.

Również był ubrany elegancko. Miał na sobie tę samą białą koszulę, którą zakładał na każdą szkolną uroczystość. Pani Sora z powrotem przyszyła mu guzik do prawego rękawa, ostatnio niechcący go urwał. Czarne włosy miał nażelowane i ulizane na dwie strony głowy, która nagle stała się nienaturalnie płaska, chociaż za uszami zdążył się już rozczochrać, czego winą musiały być zauszniki okularów.

– Dla niespodziewanego gościa – poprawiła go Mari, zabierając starszemu bratu łyżkę i odkładając ją w końcu na miejsce. – Nie, niechcianego.

– Jedno i to samo – burknął, na złość siostrze przekładając łyżkę na lewą stronę.

– Spodziewacie się kogoś jeszcze? – dopytałem, kiedy zaczęli szarpać się o biedną łyżkę. Oczywiście Mireu wygrał, ale odłożył ją po prawej stronie talerza, wiedząc, że siostra ma rację.

– Nie, to taka tradycja. Gdyby ktoś nie miał gdzie spędzić świąt, zostawia się dla niego puste miejsce przy stole, żeby mógł dołączyć.

– Wpuścilibyście obcego do domu?

– Sam nie wiem, jeszcze nigdy nam się nie przytrafiło, żeby ktoś przyszedł.

– To dość niebezpieczna tradycja. A gdyby okazał się złodziejem?

– Youngho! – Dobiegło mnie wołanie pani Sory, która była w kuchni.

Mireu zdążył jeszcze wzruszyć ramionami, zanim się odwróciłem, aby sprawić, czego jego mama ode mnie potrzebowała.

– Zaniesiesz to na stół? – poprosiła, podając mi talerzyk pełen białych prostokątów, przypominających kawałki sztywnych kartek lub bardzo dziwne suszone wodorosty. Wiedziałem już, że jest to opłatek i że w Polsce rodziny dzieliły się nim podczas świąt, składając życzenia.

– Dobrze – odpowiedziałem, wystawiając ręce po talerzyk.

– Rodzice będą za trzy minuty – odezwał się pan Mariusz, odkładając telefon, przez który przed chwilą rozmawiał. – Zaczęło mocno śnieżyć.

– Będziemy mogli później pójść z Mireu ulepić bałwana? – zapytałem podekscytowany. Ostatnio się nie dało, bo śnieg się zupełnie nie lepił.

– Dzisiaj nie, ulepicie jutro – odpowiedziała pani Sora.

Skinąłem głową, zadowolony z jej rozwiązania, i ochoczo pobiegłem z powrotem do salonu, gdzie Mireu właśnie skończył rozkładać sztućce.

– Ulepimy jutro bałwana?

– Jasne! – zawołał. – Zrobimy mu oczy z węgla. I chętnie oddam mu mój szalik, bo go nienawidzę.

– A ja czapkę! – wtrąciła się Mari.

– Ty nie będziesz się z nami bawiła – oburzył się Mireu. – Jesteś za młoda, a do tego jesteś dziewczyną. A dziewczyny są głupie i nudne.

– Czy możecie przestać się kłócić? – Pan Mariusz stanął w drzwiach. Najwidoczniej zrozumiał większość rozmowy, zwłaszcza że Mari bardzo mało mówiła po koreańsku. Chociaż wszystko doskonale rozumiała i często podsłuchiwała nasze rozmowy z Mireu, zawsze odpowiadała nam po polsku. – Są święta, ale Mikołaj jeszcze nie przyniósł prezentów. Uważajcie, bo zamiast nich dostaniecie rózgi.

– To Mirek zaczął! Powiedział, że jestem głupia i nudna i że nie mogę ulepić z nimi jutro bałwana!

– Mireu, dlaczego nie chcesz bawić się z siostrą?

– Bo jest dziewczyną. Z Youngho chcemy bawić się po męsku.

– Nie gadaj głupot. Pobawicie się jutro we trójkę.

– Zawsze wszystko musisz zepsuć – mruknął Mireu do siostry, która właśnie pokazywała mu język. Jego twarz stała się czerwona z nerwów. Miał to po tacie.

Możliwe, że ich kłótnia trwałaby dłużej, gdyby nie przerwał jej dzwonek do drzwi. Mireu z podekscytowaniem rzucił się do biegu, przepychając się z młodszą siostrą, aby przywitać dziadków. Zostałem sam w salonie, słysząc ich radosne przywitania. Wszyscy zaczęli się przytulać i całować, a we mnie na nowo odrodził się żal do taty, że zabrał mnie od mamy. Wywiózł na drugi koniec świata, chociaż wcale tego nie chciałem. Właśnie dlatego, kiedy tato w końcu do mnie podszedł i położył mi czule dłoń na głowie, strąciłem ją i odszedłem, krzyżując ręce na piersi, żeby wiedział, że jestem na niego zły.

Na szczęście mój zły humor nie trwał długo. Zaraz po przyjeździe dziadków Mireu i Mari zaczęliśmy w końcu jeść. Miałem dobre przeczucie co do polskiego świątecznego jedzenia. Smakowało mi absolutnie wszystko, a zwłaszcza barszcz z uszkami i pierogi z kapustą i grzybami, chociaż Mireu zdecydowanie wolał te z ziemniakami. Mój przyjaciel kręcił też nosem na ryby, którymi sam się zajadałem.

Państwo dziadkowie okazali się bardzo sympatycznymi ludźmi. Szybko stwierdzili, że jestem uroczy, a nawet próbowali rozmawiać z moim tatą, chociaż musieli to robić przez tłumacza, ponieważ on wciąż nie mówił za wiele po polsku.

Najbardziej dałem się zaskoczyć, kiedy w końcu Mikołaj przyniósł prezenty. A przynajmniej inni twierdzili, że to on je przyniósł. Dla mnie to była bardzo podejrzana akcja, ponieważ w ogóle go nie widzieliśmy, mimo że rodzice wysłali nas na piętro, żebyśmy wypatrywali jego sań przez okno. Mari jako najmłodszy członek rodziny zaczęła rozdawać prezenty. Kiedy podeszła do mnie i podała mi czerwoną prezentową torebkę, mówiąc, że to prezent dla Youngho, nie potrafiłem jej uwierzyć. Jednak na karteczce wyraźnie było zapisane moje imię. Uśmiechnąłem się szeroko i z podekscytowaniem zacząłem wyciągać prezent z torby. Dostałem ogromną tabliczkę czekolady z orzechami, czekoladowego Mikołaja oraz lokomotywę na baterię z trzema wagonami i zestawem torów. Z Mireu od razu poszliśmy na korytarz, żeby je rozłożyć i patrzeć, jak mała kolejka mknie po plastikowych szynach. Miała nawet światło, a z komina leciała para. Mireu dostał grę na komputer, The Sims 2, a Mari lalkę z kompletem różowych ubranek.

– Youngho? – szepnął Mireu, kiedy po zjedzeniu tony pierników leżeliśmy przejedzeni na podłodze i patrzyliśmy na moją nową kolejkę.

– Tak?

– Obiecajmy sobie coś – poprosił. – Obiecajmy sobie, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi już na zawsze, dobrze?

– Dobrze.

– Na mały palec?

– Na mały palec.

Chwyciliśmy nasze małe palce, składając sobie obietnicę. Najlepsi przyjaciele już na zawsze.

Zawsze to szmat czasu.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz