2.14

102 21 11
                                    

Przez ostatni tydzień non stop padał deszcz, więc kiedy w końcu nadszedł słoneczny dzień, wszyscy w szkole tęsknie wyglądali przez okna. Przyglądałem się pożółkłym liściom oraz licznym kasztanom, które pokrywały trawnik za szkołą. Nauczyciele jednak nie mieli dla nas wyrozumiałości, tego dnia mieliśmy sprawdzian z matematyki oraz dwie niezapowiedziane kartkówki, jedną z geografii, a drugą z polskiego. Po lekcjach czułem się wyssany z życia.

Jak zwykle czekałem na Mireu w holu. W środy kończyliśmy lekcje o tej samej godzinie, jednak ja zawsze przebierałem się o wiele szybciej niż on. Dzisiaj kazał mi czekać na siebie wyjątkowo długo, ale mimo to uśmiechnąłem się do niego, gdy tylko dostrzegłem czarną czuprynę wśród innych uczniów.

– Co tak długo?

– Facet od fizyki nas przetrzymał – westchnął. – Chciał skończyć temat, no wiesz, „dzwonek jest dla nauczyciela" i inne bzdury.

Zaśmiałem się, więc Mireu pokazał mi środkowy palec.

– To nie jest śmieszne – żachnął się. – Jak można przetrzymywać uczniów na ich ostatniej lekcji?

– Zawsze możesz zmienić profil i nie mieć fizyki.

Mireu teatralnie uderzył się w czoło.

– Że też o tym nie pomyślałem! – sarknął, a już chwilę później obaj się śmialiśmy.

– Jestem rowerem.

– A ja człowiekiem.

– Zamknij się, głupku. Dasz się podwieźć?

– Wyjątkowo się na to zgodzę, chociaż wyzywasz od głupków kogoś starszego i mądrzejszego od siebie.

Pokręciłem głową z dezaprobatą, ale już nie wchodziłem w dyskusję, pozwalając mu wygrać tę potyczkę. Wspólnie ruszyliśmy za szkołę, gdzie był stojak na rowery. Podszedłem do mojego czerwonego roweru i zacząłem odpinać zabezpieczenie. Mireu został z tyłu, czułem, jak mi się przygląda. Chyba przez to miałem wyjątkowy problem z zamkiem, który nagle postanowił się zbuntować i nie chciał się otworzyć. Już zaczynałem panikować, że nie uda mi się odpiąć roweru i zostanie tutaj na zawsze, kiedy w końcu zamek puścił. Z ulgą się wyprostowałem, a wtedy w bok mojego buta uderzył toczący się kasztan. Odbił się od gumowej podeszwy i zatrzymał jakieś dziesięć centymetrów przede mną. Przyglądałem się mu przez chwilę, a następnie z lekko zmarszczonymi brwiami spojrzałem na Mireu.

– Cześć, mały, to twój kasztan? – zapytał, puszczając zalotnie oczko.

Parsknąłem śmiechem tak nagle, że aż się zaplułem, co dodatkowo nas rozbawiło. Wiedziałem, że to był tylko głupi żart, który słyszałem już kilkukrotnie, jednak to uczucie w brzuchu powróciło. To przyjemne łaskotanie, które czułem zawsze, gdy ktoś niespodziewanie mnie pochwalił lub skomplementował, jednak Mireu już drugi raz wywołał je jakimś totalnym drobiazgiem i nie wiedziałem, dlaczego tak na mnie działał. Prawdą było, że lubiłem to uczucie. Było naprawdę przyjemne i niosło ze sobą pozytywne uczucia, sprawiało, że byłem szczęśliwszy. Wciąż się śmiałem, czując łaskotanie w brzuchu, kiedy wyprowadziłem rower ze stojaka i podszedłem z nim do Mireu.

– Wskakuj na bagażnik! – zawołałem, wsiadając na rower.

Mireu nie potrzebował, żeby mu powtarzać. Sprawnie wsiadł na bagażnik, poprawił swoją torbę i chwycił mnie za talię, aby się przytrzymać. Mocno odepchnąłem się od ziemi i ruszyliśmy chodnikiem do furtki. Czułem ciepło rozchodzące się od miejsc, w których mnie dotykał, chociaż dzieliły mnie od niego materiały bluzki, bluzy oraz kurtki. Chłodny wiatr przyjemnie rozwiewał mi włosy i smagał twarz i gdyby nie ciepłe promienie słońca, byłoby dzisiaj dość zimno.

Gdy wjechałem na naszą ulicę, Mireu poprosił mnie, żebym się zatrzymał. Gdy to zrobiłem, od razu zszedł z roweru.

– Co jest? – zapytałem.

– Mógłbym usiąść na ramie? – zapytał.

– Na ramie? – powtórzyłem po nim i spojrzałem na wysoką ramę roweru, jakbym widział ją pierwszy raz w życiu. – Dlaczego?

– Wszystko, co widzę podczas jazdy, to twoje plecy. Daj mi się nacieszyć jazdą.

– Mogę dać ci rower.

– Nie, to nie to samo. Nieważne...

– Wsiadaj – powiedziałem szybko, nim w ogóle zdążył zrobić krok.

Puściłem lewą ręką kierownicę, żeby zrobić mu miejsce. Uśmiechał się jak dziecko, gdy lekko niezdarnie wdrapywał się na wysoką ramę roweru. Nie wyglądało to wygodnie, ale wydawał się z siebie zadowolony, gdy chwycił kierownicę razem ze mną.

– Możemy jechać! – zawołał.

– Jak znowu wjedziemy w bramę państwa Łukasiewiczów, to twoja matka nas zabije.

– Nie wjedziemy.

Ruszyłem bardzo niepewnie, zerkając na Mireu. Bałem się wielu rzeczy, nie tylko wjechania w bramę sąsiadów. Bałem się, że mógłby spaść, że mogłaby mu się stać jakaś krzywda albo że niespodziewanie skręcimy i wjedziemy pod rozpędzony samochód, który pojawi się znikąd. Jednak czarne myśli zostały bardzo szybko zastąpione innymi myślami. Chłodny wiatr smagający policzki Mireu szybko zabarwił je na intensywnie czerwony kolor, rozwiał mu włosy, odsłaniając błyszczące oczy, a zapach jego szamponu i perfum otulił mnie, ponownie wywołując przyjemne łaskotanie. Mireu zaczął się śmiać, wyraźnie czerpiąc przyjemność z przejażdżki, która moim zdaniem trwała zdecydowanie zbyt krótko. Nim się obejrzałem, byliśmy już pod domem. Zatrzymałem się, a on zeskoczył z ramy.

– Dzięki! – zawołał, przechodząc na drugą stronę ulicy. – Do jutra!

– Do jutra! – odkrzyknąłem, jeszcze przez chwilę za nim patrząc.

***

Gdy następnego dnia znowu przyjechałem do szkoły na rowerze, mimo że pogoda nie była tak sprzyjająca, przy stojaku na rowery leżał kasztan. Zapiąłem rower i podniosłem kasztana z ziemi, kilka razy podrzuciłem, a następnie wsunąłem go do kieszeni kurtki. Nie wiedziałem, po co mi ten głupi kasztan, ale z jakiegoś powodu bardzo ucieszyłem się na jego widok i chciałem zatrzymać. Po powrocie ze szkoły położyłem go na parapecie w moim pokoju i zerkałem na niego znacznie częściej, niż bym chciał się do tego przyznać.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz