3.17

109 24 29
                                    

W sobotę jak zwykle poszedłem odwiedzić Mireu, z którym nie miałem okazji rozmawiać od końca meczu. Miałem lepszy humor, niż powinienem mieć i wmawiałem sobie, że wcale nie był temu winny fakt, iż w czwartek Mireu został ze mną na meczu, a Hubert wrócił samotnie do szkoły. Oczywiście nie powinienem robić sobie żadnych nadziei w związku z tym, jednak to było silniejsze ode mnie. Gdy patrzyłem na swoją dłoń, wciąż czułem na niej ucisk jego dłoni i to było cudowne. On był cudowny. Miłość była cudowna. Świat był prawie cudowny. Oddychałem nim i nic nie mogłem na to poradzić.

Dzisiejszy dzień miałem zamiar spędzić cały z Mireu, nawet wprosić się na obiad do państwa Kim i kto wie, może i zostać na noc. Dawno u siebie nie nocowaliśmy, a przecież był weekend i coraz bliżej do końca roku szkolnego. Trzecioklasiści byli już po podstawowych maturach i w szkole zrobiło się jakoś luźniej. Wszystko było jakieś lepsze, od kiedy Hubert sobie poszedł po meczu, a Mireu został i trzymał mnie za rękę. Przez cały mecz. Przez całe pięć setów między zwycięską drużyną z Pragi oraz drużyną z Mokotowa. I puścił ją, dopiero kiedy wraz z resztą mojej drużyny poszedłem odebrać puchar za trzecie miejsce i stanąć do zdjęcia pamiątkowego.

Drzwi do domu państwa Kim otworzyła mi Mari. W ręku trzymała półlitrowe opakowanie lodów czekoladowych, a w ustach miała łyżkę stołową. Rozczochrane włosy związała w rozpadającego się koka na tyle głowy, a okulary zsunęły jej się na czubek nosa.

– Hej! – przywitałem się z nią, gdy wpuściła mnie do środka.

Nie zamierzałem czekać na odpowiedź, od razu ruszyłem w stronę schodów na piętro, ale Mari złapała mnie za krawędź koszulki. Gdy znowu na nią spojrzałem, pokręciła głowa. Zatrzymałem się i spojrzałem na nią ze zmarszczonymi brwiami. W końcu wyciągnęła łyżkę z ust, którą od razu zaczęła nabierać kolejną porcję lodów, i skinęła głową w stronę salonu.

– Chodź pogadać – powiedziała i pomaszerowała na kanapę, z której dopiero co musiała zejść.

Westchnąłem cicho, ale posłusznie poszedłem za nią. Dziewczyna znowu wsadziła łyżkę z lodami do ust, do brzucha przyłożyła wypełniony termofor, a nogi przykryła puchatym, różowym kocem. Spojrzałem przelotnie na telewizor, na którym był zapauzowany najnowszy odcinek Syren z Mako z amatorskim tłumaczeniem, ponieważ jeszcze nie emitowano trzeciego sezonu w Polsce (nie, żebym oglądał), a następnie usiadłem na fotelu obok.

– Nie pojechałaś dzisiaj z rodzicami na zakupy? – zapytałem, postanawiając pierwszy przerwać milczenie.

– Moja macica właśnie próbuje mnie zabić, zakupy to ostatnia rzecz, o której chcę myśleć – bąknęła, jakbym ją przynajmniej obraził tym pytaniem. – Zazdroszczę wam, że nie macie okresu. To musi być zajebista sprawa.

– Nie przeklinaj, jesteś na to za młoda.

Prychnęła.

– Nie wkurwiaj dziewczyny z okresem, ok? – warknęła, celując we mnie łyżką.

Uniosłem ręce w poddańczym geście.

– O czym chciałaś pogadać? Bo raczej nie o tej nowej, podejrzanej syrenie z Chin...

– Oglądasz to? – Łyżka przesunęła się w stronę telewizora.

– Mam młodszą siostrę.

– Której nie znasz, bo mieszka osiem tysięcy kilometrów stąd!

Wzruszyłem ramionami, a chwilę później oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Ale tak poważnie – odezwałem się, kiedy w końcu oboje się uspokoiliśmy. – O czym chciałaś pogadać? Jestem umówiony z Mireu.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz