2.6

137 22 21
                                    

Tego dnia powtarzałem sobie, że to najważniejszy dzień w moim życiu. W sumie nie był aż taki ważny, ale miał dla mnie ogromne znaczenie. Po szóstej lekcji na sali gimnastycznej rozpoczęły się eliminacje do szkolnej drużyny siatkarskiej. Na miejscu zastałem więcej chętnych, niż bym się spodziewał, co dodatkowo spotęgowało pożerający mnie stres. Od podstawówki lubiłem grać w siatkówkę, ale ani szkoła podstawowa, ani gimnazjum nie traktowały siatkówki tak poważnie, jak moje liceum. W Polsce liczyła się głównie piłka nożna, za którą w ogóle nie przepadałem, dlatego zakwalifikowanie się do szkolnej reprezentacji w piłce siatkowej było dla mnie bardzo ważne.

Trener był również nauczycielem wychowania fizycznego, jednak nie uczył mojej klasy. Może to i dobrze, ponieważ mówili, że był ostry jak żyleta. Przekonałem się o tym już dwie minuty po wejściu na lakierowany parkiet.

– Ustawić się w szeregu, a nie stoicie jak stado zagubionych owiec! – krzyknął, a chwilę później dmuchnął głośno w gwizdek.

Wszyscy się skrzywiliśmy i posłusznie zaczęliśmy ustawiać się w szeregu wzdłuż białej linii wyznaczającej koniec boiska. Dwójka chłopaków z drużyny właśnie zaczęła rozkładać siatkę.

– Moja selekcja do drużyny jest dwuetapowa! – kontynuował trener, przechadzając się wzdłuż uczniów i przyglądając się każdemu z uwagą. Na oko było nas ponad dwadzieścioro. – Niech z szeregu wystąpią ci, którzy chcą dołączyć do drużyny, żeby być zwolnionym z sekcji sportowej i żeby nie musieć chodzić na lekcje w dniu zawodów!

Wśród uczniów rozległ się cichy chichot, który wzmógł się, kiedy dwójka roześmianych chłopaków posłusznie wystąpiła z szeregu. Trener spojrzał na ich roześmiane twarze, zatrzymując się tuż przed nimi.

– Wynocha! – wrzasnął tak nagle, że wszystkie śmiechy ucichły w jednej sekundzie. – Niech wyjdzie każdy, kto nie przyszedł tutaj z miłości i pasji do siatkówki. Nie potrzebujemy młokosów, którzy będą tylko grzać ławeczki i podawać piłki, jasne?!

Dwójka chłopaków posłusznie ruszyła w stronę męskiej szatni i już wcale nie było im do śmiechu. Po chwili ruszył za nimi trzeci chłopak, a za nim jeszcze dwójka. Trener zaczekał, aż opuszczą salę gimnastyczną, a następnie jeszcze raz przesunął po nas wzrokiem.

– Osiemnaścioro... – mruknął do siebie. – Dobra! Niech na prawą stronę przejdą ci, którzy lepiej czują się w ataku, a na lewo w defensywie! To, na jakich pozycjach będziecie grać, o ile w ogóle będziecie grać, zdecyduję ja!

Posłusznie przeszedłem na lewą stronę boiska wraz z szóstką innych uczniów. Siedmioro na jedenaścioro. Czyli znaczna większość chętnych lepiej czuła się w ataku. To była dla mnie dobra wiadomość. Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech, jednak zniknął on z chwilą, w której zorientowałem się, że jestem najniższy z całej mojej grupy. Czekając, aż trener skończy rozmawiać z chłopakami po „atakującej" stronie, zacząłem przyglądać się moim konkurentom. Większość chłopaków szeptała między sobą, do mnie jednak nikt się nie odezwał. Byli wysocy i smukli, z pewnością dobrze blokowali. Jeden z nich nawet nie musiałby podskakiwać, żeby sięgnąć palcami ponad siatkę...

– No dobra... – Trener zatrzymał się przed naszą grupką i zmierzył nas wzrokiem, jego spojrzenie przez dłuższą chwilę zatrzymało się na mnie. – Ile masz wzrostu?

– Ja? – zapytałem lekko zmieszany.

– Nie, ja – sarknął. – Tak, ty.

– Metr siedemdziesiąt osiem.

– Nie wyglądasz.

– To przez dość drobną budowę ciała – mruknąłem. – Urok bycia Koreańczykiem.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz