W czwartek rano, kiedy zakładałem pantofle, niespodziewanie zaczepił mnie tato. Spojrzałem na niego zaskoczony, ponieważ pożegnaliśmy się chwilę temu w kuchni, a on bez słowa wyciągnął w moją stronę banknot pięćdziesięciozłotowy.
– Z jakiej to okazji? – zapytałem, niepewnie sięgając po pieniądze.
– Cóż... – mruknął i odchrząknął, żeby następne słowa wypowiedzieć z większą pewnością siebie w głosie. – Nie chciałeś o tym ze mną rozmawiać, więc pozostaje mi ci zaufać. Mimo że nie grozi wam ciąża, to wiedz, że zabezpieczanie się jest ważne, a ja nie chcę oszczędzać na twoim zdrowiu, więc jeśli będziesz potrzebował...
– O Boże, tato... – przerwałem mu. – Proszę, nie kończ. Cokolwiek powiedziała ci pani Sora albo pan Mariusz, ja i Mireu tego nie robimy.
Tato skinął głową.
– Mimo wszystko weź i nie bój się poprosić mnie o pieniądze, gdybyś potrzebował.
– Jasne – wydukałem, wciskając pięćdziesiąt złotych do kieszeni w spodniach i wręcz rzuciłem się na drzwi wyjściowe, a moje policzki płonęły z zawstydzenia.
Ostatnią rzeczą, której potrzebowałem dzisiejszego ranka, był ojciec dający mi pieniądze na prezerwatywy.
Chociaż wyszedłem trochę wcześniej, niż powinienem, nie zamierzałem wracać się do domu. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i zaczekałem na dworze na pana Mariusza, Mari i Mireu. Co chwilę poprawiałem krawat i mankiety białej koszuli, a słońce wspinało się coraz wyżej po niebie. Zdziwiłem się, kiedy w końcu samochód wyjechał z podjazdu i w środku oprócz tej trójki siedziała jeszcze pani Sora.
– Zmieścisz się, Youngho? – zapytała, kiedy otworzyłem drzwi i spojrzałem na nią zaskoczony. Mari jak zwykle siedziała z przodu, więc ja, Mireu i jego mama musieliśmy usiąść z tyłu.
– Jasne – odpowiedziałem, siadając obok Mireu, który teraz został przez nas otoczony.
Bardzo ładnie pachniał nowymi perfumami, przydługie włosy zostawił rozpuszczone, a biała koszula pozbawiona była krawata czy muszki.
– Hej – przywitałem się z nim, starając się nie myśleć o pieniądzach w kieszeni. Powinniśmy wczoraj razem zamordować Mari. – Chyba nie masz dzisiaj najlepszego humoru.
Mireu zerknął na mnie i przysunął się bliżej.
– Jaki mam mieć humor, kiedy w wieku osiemnastu lat mam mieć pogadankę z rodzicami i nauczycielami, ponieważ wszyscy chcą mnie niańczyć? – mruknął.
– Nikt nie ma cię niańczyć, chcemy tylko porozmawiać z dyrektorem i twoim wychowawcą o twoich problemach zdrowotnych, ponieważ, czy tego chcesz, czy nie, w szkole przebywasz pod opieką nauczycieli – odparła pani Sora ze spokojem w głosie.
– Jestem dorosły. Równie dobrze mógłbym się od was wyprowadzić i rzucić szkołę – kłócił się.
– To zrób to. – Mari odwróciła się do nas przodem. – Grozisz nam tym od dwóch tygodni. Nie masz gdzie się podziać i za co żyć.
– Przeprowadzę się do Youngho.
– Pomóc ci się spakować?
– Maryśka, siadaj prosto – warknął pan Mariusz. – Nikt się nigdzie nie wyprowadza.
Mireu westchnął zirytowany i skrzyżował ręce na piersi, więc zaczepiłem go lekko, żeby się do niego uśmiechnąć. Miałem nadzieję, że to poprawi mu humor, jednak niezbyt pomogło.
– Na ciebie też powinienem być zły – powiedział, chociaż w ogóle nie brzmiał, jakby miał się na mnie za coś gniewać.
– Co niby zrobiłem? – zapytałem, otwierając szeroko oczy.
![](https://img.wattpad.com/cover/310197151-288-k862994.jpg)
CZYTASZ
LIKE A FLOWER IN THE RAIN
Roman d'amour『zaĸończone, вoy х вoy』 Ludzie są jak kwiaty, a miłość jak deszcz. Nie sposób żyć bez deszczu, ale czasami zwykły deszcz zmienia się w ulewę. Jeśli kwiat jest słaby, nie przetrwa ulewy. Youngho przeprowadza się z Korei Południowej do Polski w wieku...