2.8

113 21 13
                                    

Hej, Kwiatuszki! Upewnijcie się, że przeczytaliście poprzedni rozdział, ponieważ Wttp nie dał w ogóle powiadomienia! ♥

~~~

W sobotę wstałem z samego rana, żeby pobiegać. Powietrze było wilgotne, a ptaki ćwierkały radośnie, latając po błękitnym niebie. Jak zwykle w weekendowy poranek było bardzo spokojnie. Samochody stały nieruchomo zaparkowane na podjazdach przed domami, nikt się nie śpieszył do pracy, cała Warszawa zdawała się wciąż spać. Chociaż co ja wiedziałem, mieszkając na jej obrzeżach. Dobiegłem do mojego ulubionego miejsca, gdzie nie tak dawno zabrałem Mireu. Usiadłem na trawie przy piaszczystej ścieżce i zacząłem się przyglądać dwóm zającom, które skakały radośnie po polu. Normowałem ciężki oddech, wspominając wszystkie lata życia w Polsce.

Już coraz mniej dzieliło mnie od pełnoletności, a po skończeniu liceum, kiedy będę miał już dziewiętnaście lat, mógłbym wrócić do Korei. Jeszcze nie tak dawno temu chciałem skakać na samą myśl o wyprowadzce z Polski, jednak teraz, gdy ta wizja stawała się coraz bardziej rzeczywista, czułem nieprzyjemny ścisk w żołądku. Chciałem wrócić do ojczyzny, chciałem zobaczyć, jak tam jest, spróbować żyć w kraju, w którym się urodziłem. Jednak bez względu na to, czy tego chciałem, czy nie, całe moje życie było tutaj. Tato, Mireu, cała rodzina państwa Kim, znajomi z klasy, perspektywa przyszłości... Nawet nie wiedziałem, czy z polską maturą mógłbym pójść na studia do Korei. Sprawdzenie tego w internecie lub zapytanie kogoś dorosłego nie było niczym skomplikowanym, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem.

Zacząłem kwestionować, czy powrót do Korei naprawdę byłby powrotem, skoro wszystko, co miałem, zostawiłbym za sobą? Do czego miałbym tam wracać?

Kiedy wróciłem do domu, tato siedział w kuchni i pił kawę z białej filiżanki. Zerknął na mnie, gdy opróżniłem butelkę wody duszkiem i schowałem nową do lodówki.

– Jak tam poranna przebieżka? – zapytał.

– Spoko – odmruknąłem.

Ojciec westchnął głośno.

– Chciałbym zaprosić kogoś jutro na obiad.

– To zapraszaj. Zjem u siebie jak zwykle.

– Chciałbym, żebyś poznał tę osobę i zjadł z nami.

– Nie chcę. Kiedy jedziesz do Berlina?

– W październiku.

– Uhm – mruknąłem i poszedłem na górę, żeby się wykąpać, zostawiając ojca samego w kuchni.

Po śniadaniu wziąłem książki pod pachę i poszedłem do państwa Kim, żeby pouczyć się razem z Mireu. Pani Sora otworzyła mi drzwi w szlafroku, uśmiechnęła się do mnie ciepło i nazwała rannym ptaszkiem. Przeprosiłem za najście o tak wczesnej porze i poszedłem na piętro, chociaż zostałem ostrzeżony, że Mireu wciąż śpi. Wiedziałem, że w weekendy nie wstaje przed dziesiątą, a była dopiero dziewiąta dziesięć, ale nie chciałem siedzieć w domu z ojcem ani minuty dłużej. Zapukałem, a gdy dobiegło mnie zaspane „proszę", wszedłem do środka i od razu zamknąłem za sobą drzwi. Mireu leżał zawinięty w kołdrę i przytulał policzek do poduszki.

– Dzień dobry! – zawołałem radośnie, podchodząc do okna, żeby odsłonić roletę. Nie mogłem się powstrzymać przed zerknięciem na komodę, ale po talerzu z obiadem nie było ani śladu.

– Youngho... Spadaj... – wymruczał, zasłaniając się kołdrą.

– Pouczmy się teraz, a wieczorem zrobimy sobie wieczór filmowy – zaproponowałem. – Może zostanę na noc? Zarwiemy noc na oglądanie filmów?

– Chcesz zarywać noc, a wyciągasz mnie z łóżka o tak nieludzkiej godzinie? – zapytał z wyrzutem, zerkając na telefon, który musiał przysunąć pod nos, żeby zobaczyć coś na nim bez soczewek. – Nie ma nawet dziesiątej? Youngho...

– Wstawaj, ogarniaj się, a ja przyniosę ci śniadanie. Na co masz ochotę?

– Nie jadam śniadań.

– To niezdrowe.

– Nie matkuj mi. Szklanka wody wystarczy.

Mireu usiadł na łóżku, ziewając głośno. Miał na sobie piżamę z długim rękawem i długimi nogawkami. Miała granatowy kolor i sprany nadruk ze złotym logiem Hogwartu. Czarne przydługie włosy starczały we wszystkich kierunkach, a policzki były delikatnie zarumienione. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, przyglądając się, jak po omacku odnajduje okulary na półce nocnej, a następnie wsuwa je na nos. To był Mireu, którego znałem od dziecka.

– Czy to kara za to, że cię wczoraj wygoniłem? – zapytał niepewnie.

– Nie... Po prostu powiedziałeś, że dzisiaj już nie będziesz na mnie zły, a ja nie chciałem zmarnować ani chwili z moją ulubioną osobą.

Rumieńce na policzkach Mireu się pogłębiły.

– Jesteś głupi – mruknął, w końcu wstając z łóżka, a kiedy się zaśmiałem, pokazał mi środkowy palec, chwilę później znikając za drzwiami. Usłyszałem, jak zamyka się w łazience.

Podszedłem do biurka, żeby rozłożyć książki, jednak gdy tylko pochyliłem się nad blatem, dobiegł mnie nieprzyjemny zapach. Zmarszczyłem nos i zacząłem rozglądać się za jego źródłem, jednak bezskutecznie. Na biurku panował idealny porządek, w szufladzie pod blatem również, jak i na półkach nad biurkiem. Sam nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem, ale wszedłem na krzesło i zajrzałem na szafę stojącą przy biurku. Na jej wierzchu oprócz warstwy kurzu znalazłem znajomy talerz z wczorajszym obiadem, który wciąż był nietknięty, jednak dzisiaj nie wyglądał już tak dobrze. I zdecydowanie dobrze nie pachniał. Dokładnie w tej samej chwili, do pokoju wszedł Mireu.

– Zapomniałem płynu... – urwał, kiedy zobaczył mnie stojącego na krześle. – Co ty robisz?

Wskazałem palcem na szafę i uniosłem pytająco brwi.

– Co ty robisz, Mireu? – zapytałem, a przyjaciel nie potrzebował więcej wyjaśnień.

Spanikowany zamknął drzwi i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Nie mów mamie – poprosił drżącym głosem. – Będzie jej przykro.

– Ale dlaczego?

– Było mi wczoraj smutno i najadłem się słodyczy – wydukał, jąkając się jak nigdy. – Nie miałem już miejsca na obiad.

Patrzyłem na niego i bardzo chciałem mu wierzyć. Tak bardzo, że łyknąłem to kłamstwo, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak dalekie było ono od prawdy. Zszedłem z krzesła i postanowiłem zachowywać się jakby nigdy nic.

Wszelkie wyrzuty sumienia zagłuszyłem, gdy zostałem u państwa Kim na obiad i patrzyłem, jak Mireu je z nami, zostawiając całkowicie pusty talerz. Wtedy powtarzałem sobie, że jeden niezjedzony obiad nic nie znaczył. Prawdą było, że jeden zjedzony obiad znaczył jeszcze mniej.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz