1.22

115 24 13
                                    

W moje czternaste urodziny postanowiliśmy wyprawić małe przyjęcie. Zaprosiłem Mireu, Mari i kilka osób z klasy, w tym oczywiście Adama oraz Natalię, dziewczynę, w której się podkochiwał. Dobrze się składało, iż w tym roku moje urodziny wypadały w niedzielę, wiec każdy potwierdził swoje przybycie. Od rana dekorowałem salon serpentynami oraz balonami, w czym pomagali mi Mireu, Mari i tato. Pani Sora obiecała, że upiecze mój ulubiony czekoladowo-orzechowy tort, a tuż po rozpoczęciu przyjęcia tato miał pojechać nam po pizzę. W lodówce chłodziły się dwie butelki Piccolo, a gotowa playlista muzyczna już wczoraj skończyła się pobierać na komputer taty. Zgrałem wszystko na pendrive'a i zamierzałem podłączyć do telewizora, aby był dobry dźwięk.

– Fajnie mieć tak urodziny w ciągu roku szkolnego – westchnęła Mari, zawiązując balona. Dmuchała tylko te żółte i różowe.

– Niby dlaczego?

– Bo możesz wyprawić przyjęcie – odpowiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Poczułem się jak idiota.

– Ty też możesz...

– Youngho, debilu, mam urodziny dwudziestego pierwszego grudnia. Wszyscy żyją Bożym Narodzeniem, a nie moim urodzinami. Za to Mireu ma urodziny w środek wakacji, kiedy prawie nikogo nie ma w mieście.

– I tak nie chciałbym wyprawiać przyjęcia – mruknął Mireu, który już jakiś czas temu przestał dmuchać balony i bawił się serpentyną. – Nie lubię przyjęć.

– Przyjęcia są fajne – zarzuciła mu Mari.

– Nie dla mnie.

– Ale zostaniesz na przyjęciu? – zapytałem, zerkając na niego lekko spanikowany.

– Zostanę dla ciebie. Jesteśmy przecież przyjaciółmi.

Uśmiechnąłem się do niego.

Ciągle powtarzał, że jesteśmy przyjaciółmi, ale ja w ogóle tego nie czułem. Oddalił się ode mnie i postawił między nami mur, jednak starałem się tym nie przejmować. Dopóki wciąż nazywał mnie swoim przyjacielem, byłem gotów cierpliwie czekać, aż z powrotem pozwoli mi się do siebie zbliżyć.

W końcu zaczęli schodzić się pierwsi goście. Otwierałem każdemu drzwi i z uśmiechem przyjmowałem życzenia oraz prezenty, które układałem na kupce w naszykowanym wcześniej miejscu. Według planu miałem otworzyć wszystkie po zjedzeniu tortu. Muzyka wypełniła cały dom, a my zaczęliśmy głośno rozmawiać oraz żartować. Adam oczywiście zaczął się popisywać, żeby zaimponować Natalii, która nawet nie zwracała na niego większej uwagi, zbyt zajęta szeptaniem z koleżankami oraz Mari, która łatwo wpasowała się w ich grupę. Jedyną osobą, która siedziała sama, był Mireu. Za każdym razem, kiedy na niego zerkałem, siedział na krześle przy oknie i znużonym wzrokiem wpatrywał się w niebo.

Po tym, jak wszyscy zaśpiewali mi Sto lat, co było bardzo krępujące, tato pomógł mi pokroić i rozdać tort. Talerzyk z porcją dla Mireu zaniosłem mu osobiście. Wziął go ode mnie i podziękował.

– Chyba nie bawisz się najlepiej? – zapytałem, kiedy odłożył papierowy talerzyk na parapet, nawet nie patrząc na tort. Mireu, którego znałem, pochłonąłby go w całości w ciągu minuty i poprosił o trzy dokładki.

– Nie znam tu nikogo oprócz ciebie i Mari – odpowiedział. – Ty jesteś rozchwytywany, a z własną siostrą nie zamierzam się bawić. Zwłaszcza że ona już znalazła sobie koleżanki.

– Też możesz się zakolegować z moimi...

– Z tą bandą dzieci?

– Są w moim wieku.

– Też jesteś dzieckiem, Youngho.

– Na ten moment obaj mamy po czternaście lat, nie miałeś jeszcze urodzin.

– Nie chodzi mi o wiek – westchnął, a następnie puknął mnie palcem w czoło. – Jesteś dzieckiem tutaj.

– Za rok ja też wyprawiam imprezkę! – zawołał Adam, podchodząc do nas i obejmując mnie ramieniem. – Ej, Młody, pograjmy w butelkę, chcę pocałować się z Natalią.

Mireu wstał.

– Gdzie idziesz? – zapytałem go po koreańsku, ignorując Adama wiszącego na moim ramieniu.

– Do domu. Wszystkiego najlepszego, Youngho.

– O! To brzmi, jakbyście mieli swój tajny język. Zajebiste!  – Adamowi nie zamykały się usta, zdecydowanie zjadł za dużo cukru. – Naucz mnie koreańskiego, Młody, to też będziemy rozmawiać ze sobą tak, żeby nikt inny nie rozumiał.

Słyszałem, że mówił coś jeszcze, ale przestałem go słuchać, przyglądając się, jak Mireu wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Gdy zniknął z zasięgu mojego wzroku, spojrzałem na kawałek tortu, którego nawet nie tknął, a w moich oczach zebrały się łzy.

Oddałbym wszystko, żebyśmy znowu byli dwójką dzieci biegających po moim ogrodzie i strzelających do siebie z pistoletów na wodę, a wieczorem zajadającymi się racuchami z jabłkami.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz