Louis wyszedł z własnego domu z walizką w jednej dłoni i torbą w drugiej Przynajmniej do dzisiaj był to jego dom.To były trudne kilka ostatnich minut. Nigdy nie lubił pożegnań. Oczywiście jego matka musiała się popłakać i przyrzec mu, że w niedzielę przyjedzie do nich na obiad. Desmond tylko stał z boku i wszystko obserwował. W jego głowie już formował się obraz Louisa i jego rodziny. Miał już swoje pierwsze spostrzeżenia, ale zamierzał jeszcze nie raz przetestować młodą alfę w różnych sytuacjach.
Szatyn automatycznie ruszył do swojego samochodu.
- A ty gdzie? - warknęła starsza alfa.
- Pojadę swoim samochodem. W końcu będę musiał jakoś jutro dostać się do szkoły. Spokojnie nie zamierzam uciekać... - zakpił.
- Nie ma mowy. Jedziesz ze mną. Poza tym nie pozwolę, żeby Harry wsiadł do tej jeżdżącej puszki śmierci.
Louis zmrużył oczy. Bez słowa podszedł do drugiego samochodu i zapakował swoje rzeczy do bagażnika.
- Harry’emu nie przeszkadzało do tej pory jeżdżenie moim samochodem. A robił to bardzo często. - Louis z premedytacją dał nacisk na ostatnie dwa słowa. Jak Desmond tak chcę się bawić... Tomlinson na pewno nie będzie siedzieć potulnie. Co jak co, ale on sobie nie da wejść na głowę. Z satysfakcją obserwował, jak ojciec Harry’ego zaciska szczękę. Louis zamknął bagażnik i z ironicznym uśmiechem przeszedł koło Desmonda. Był zadowolony z siebie, że udało mu się wyprowadzić z równowagi drugą alfę.
Desmond po chwili zasiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik. Skupił się na wycofaniu z podjazdu i bezpiecznym włączeniu się do ruchu.
- Wyjaśnijmy sobie coś raz na zawsze. Jeżeli przez ciebie mój syn będzie cierpieć, to gwarantuję ci...
- Że sam się do ciebie zgłoszę po adekwatną do przewinienia karę. Nie lubisz mnie, ale musisz mnie przynajmniej tolerować przez wzgląd na Harry’ego. Musisz wiedzieć, że gramy w tej samej drużynie. Nie pozwolę skrzywdzić Harry’ego i jeżeli to ja będę powodem jego łez, to możesz mnie zagryźć. O ile zdążysz zrobić to przede mną. Sam bym się zagryzł, gdybym zranił, choć w małym stopniu moją omegę.
- Chciałbym uwierzyć w twoje słowa, ale już raz się na tym przejechałem. - mruknął Desmond. Louis przypomniał sobie o Gemmie i o tym, co powiedział Harry o jej chłopaku.
- Czas na zasady. - zakomunikował ojciec Harry’ego. Louis uniósł jedną brew, czekając, co dalej powie starszy.
- Po pierwsze odwozisz i przywozisz Harry’ego ze szkoły...
- Niby jak? Mam się wrócić po moje auto? - przerwał mu młodszy.
- Dostaniesz do dyspozycji jakiś bardziej bezpieczny samochód. Po drugie masz obowiązek opieki nad moim synem, gdy jesteście w szkole. Harry ma nie zawalić szkoły przez wasz związek. Zrozumiano?
- Jasne. Dalej proszę. - Louis doskonale wiedział, że to nie koniec.
- Nie wymagam od Ciebie chodzenia do pracy. Masz się skupić na nauce i egzaminach. Uniwersity of Westminster wymaga dość wysokiej średniej i egzaminu wstępnego z rysunku.
Louis zmarszczył brwi, nie do końca wiedząc, o co chodzi Desmondowi.
- Nie wybieram się na tę uczelnię.
- Jestem skłonny opłacić ci te studia w zamian za podjęcie praktyk, a po ukończeniu nauczania i pracy w mojej firmie. Mówię tu o płatnych praktykach oczywiście.
Tutaj Louis na serio był zdezorientowany. Dlaczego ojciec Harry’ego to robi? Przecież to nie ma sensu. Dlaczego miałby za niego płacić? Dawać mu pracę, zapewniać dom, samochód, studia? I nagle go olśniło. Harry. Wszystko, co robi Desmond, zawsze robi dla Harry’ego. I tym razem też tak jest. Próbuje uzależnić Louisa od Desmonda. Chcę go zmusić do zostania w Londynie. Tylko po to by i Harry został tutaj. Mądre zagranie. Wiedział, że Louis, gdyby miał wybór, to wybrałby studia w Londynie.
CZYTASZ
Secrets of the Styles family. ~A/B/O~
FanfictionStyles'owie - najbardziej znana i wpływowa rodzina w Londynie. Louis ma fascynację na ich punkcie. Albo raczej na punkcie pewnej kręconowłosej omegi o dużych zielonych oczach. Jaki sekret skrywają i czy Tomlinson'owi uda się przetrwać w ich świecie?