Rozdział 24

836 50 1
                                    

-Harry? Co ty tutaj robisz?

Zapytał zaskoczony chłopak. Jego wzrok automatycznie powędrował w górę, gdzie na tablicy widniał duży napis. Oddział ginekologiczno-położniczy.

- Ja? Raczej co ty tutaj robisz? - Harry starał się grać głupka. Szybko też wcisnął kartki do kieszeni kurtki.

Myśl, myśl... Co ma powiedzieć... Co on tu właściwie robi?

Louisowi nie umknęło paniczne chowanie dowodów po kieszeniach. Jednak odpowiedział ze spokojem omedze:

-Tędy najszybciej przejść z urazówki do kawiarni. - powiedział, zaplatając dłonie na piersi. Znał ten szpital jak własną kieszeń. - To co tutaj robisz?

- Yyy... - Pustka. Totalny blackout.

- Zrobimy tak. Przyznasz się po dobroci, a ja nie zrobię ci rewizji osobistej. - zagroził całkowicie poważnie. Był w tym momencie całkowicie poważny.

- Co? - zapytał zdezorientowany zielonooki.

- Liczę do trzech. Raz, dwa...

- Nie masz prawa. - oburzył się zielonooki, intensywnie mrugając z nerwów. 

Oczywiście, że miał prawo. W końcu to on odpowiadał za zdrowie i bezpieczeństwo omegi. A skoro ta jakimś cudem znalazła się w szpitalu... Omiótł chłopaka spojrzeniem. Nie wyglądał na rannego czy chorego.

- Trzy. Opróżnij kieszenie.

- Byłem u twojej mamy, ok? - wypalił, cały się rumieniąc.

- Za późno. Kieszenie. - Louis był nieugięty. Wyciągnął dłoń do przodu. Jakoś mu nie wierzył w tej kwestii. Omega za bardzo unikała jego wzroku.

- Ale..., no ok.

Westchnął zrezygnowany. Nie było potrzeby, by dalej to ciągnąć. Od razu podał kilka kartek, które dostał od Jay. Nie będzie przeciągać tej żenującej chwili w nieskończoność. Głupie Greenpeace, głupi katastrofiści. Nie nastąpił żaden armagedon, katastrofa klimatyczna czy koniec świata.

Louis przyjął dokumenty i zaczął je przeglądać. Uniósł brwi w zdziwieniu. Naprawdę był u jego matki. Ale po co? Spojrzał na bruneta, który zakrył usta dłonią i starał się patrzeć wszędzie tylko nie na niego.

- Co to za leki? - zapytał podejrzliwie. Sam już wyciągnął telefon, by wpisać nazwę tego środka w wyszukiwarce.

Harry mruknął coś niewyraźnie.w dłoń.

- Powtórz, bo nie zrozumiałem. - podniósł głos. Nie będą się tak bawić. Chciał wiedzieć jeżeli się źle czuł lub był chory.

- To tabletki antykoncepcyjne, ok? - powiedział już wyraźniej. Louis zamrugał zdezorientowany. Nie rozmawiali o tym. Nie wiedział, że omega przyjmuje takie tabletki.

- Możesz na mnie spojrzeć? - zapytał, gdy omega dalej uparcie unikała jego spojrzenia. To podziałało. Zielonooki uniósł swoje wielkie, przerażone oczy. Jak kot ze szreka. To działało na jego rodziców i najwidoczniej na Louisa też. Alfa od razu spuścił z tonu.

- Dlaczego? - musiał to wiedzieć. To znaczy w teorii wiedział po co się je bierze... Ale Harry i takie coś? Jakoś mu to nie pasowało do siebie.

- Widziałeś jaki przerażony był Niall? Chciałem uniknąć takiego stresu. - wyjaśnił. - To było straszne. Myślałem, że tam zemdleje, dostanie zawału lub zacznie gniazdować..

- No ok, ale dlaczego poszedłeś z tym do mojej matki? - chciał to wiedzieć. Mało jest w Londynie ginekologów?

- Nie wiedziałem, że to będzie ona. To była najbardziej żenująca k traumatyczna sytuacja w moim życiu. - jęknął, przecierając twarz dłonią.

Secrets of the Styles family.  ~A/B/O~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz