Rozdział 35

748 48 6
                                    

##Wesołych świat kochani! ##

Louis od samego początku był w bojowym nastroju. Nie lubił kobiety od pierwszych słów, jakie Harry powiedział na jej temat. Wyszedł z salonu. Przed tym poprosił jeszcze Harry’ego, by został na swoim miejscu. Omega szczelniej okryła się różowym kocykiem w białe kropki.

Kobieta wyglądała fatalnie. Jej tiki nerwowe jeszcze bardziej były widoczne. Jej wychudzone ramiona wystawały spod za dużej, poplamionej bluzy. Włosy w nieładzie z widocznymi odrostami, szarawa cera i podkrążone, szkliste oczy. Coś mówiło Louisowi, że dziewczyna była pod wpływem jakich środków. I na pewno nie był to tylko alkohol. Bo tego pierwszego było czuć już z daleka. Jej ubranie po prostu nim prześmiardło. Może nie piła dzisiaj, a był to efekt wczorajszego kaca? Kto wie...

Cały efekt był jeszcze bardziej przykry dla oka przez fakt, że u stóp kobiety stało nosidełko z noworodkiem. Szczenie nie było przykryte nawet kocykiem. Samo ubranko było znacznie za duże na drobne ciałko dziecka i poplamione.

- Gemma, co to ma znaczyć? Jesteś pijana. I skąd wzięłaś to dziecko? - Desmond był wyraźnie skołowany widokiem córki w takim stanie.

- Nie jestem pijana. Ewentualnie lekko wstawiona... Nie moja wina, że w tym durnym szpitalu nie pozwalali pić... A szczeniak? Chyba nie muszę ci tłumaczyć, skąd się biorą dzieci.

Omega trąciła nogą nosidełko, przez co dziecko w nim się przebudziło i zaczęło cicho kwilić. Louis drgnął. Ten gest zirytował jego wewnętrzną alfę. Miał ochotę warczeć i bronić szczeniaka.

- Gemma! - Anne od razu zareagowała na naganne zachowanie córki.

- Cokolwiek. - dziewczyna przewróciła oczami. - Teraz to wasz problem. Nie mój. Ja tam nie zamierzam się bawić w dom. - prychnęła.

- Co to ma znaczyć? - Desmond nadal był w niemałym szoku.

- Zróbcie z tym szkodnikiem, co chcecie. Ja wyjeżdżam. Nie potrzebny mi taki balast.

- Czy ty się w ogóle słyszysz? - Desmond wybuchł. Wiedział, że dziewczyna nie jest święta, ale nie posądziłby ją o coś takiego. - Gdzie do cholery jest Terry?

- No i co się wydzierasz!? Nie ma go. Zostawił mnie, gdy tylko dowiedział się o ciąży. Zdania nie zmienię. Nie obchodzi mnie, co zrobicie z tym czymś... - prychnęła dziewczyna. Naprawdę było jej obojętne, co się stanie ze szczeniakiem. Miała w planach wyjazd do stanów i nic nie było w stanie jej powstrzymać. Musiała się jedynie pozbyć zbędnego balastu.

Harry wyminął Louisa. Słyszał wszystko z salonu. Jego omega aż się gotowała w środku. Płacz noworodka poruszył w nim specyficzną strunę. Aż mu serce się łamało, gdy słyszał to kwilenie. Podszedł do siostry i uderzył ją w twarz. Blondynka nawet nie zareagowała. Było jej wszystko jedno. To już nie była jej rodzina. Odwrócili się od niej.

- Fuj! Nie masz prawa nazywać siebie omegą. - syknął złowrogo.

Kucnął koło nosidełka i opatulił szczeniaka różowym kocykiem. Wyciągnął kwilące dziecko i bez słowa zabrał małą omegę na górę. Louis przez chwilę obserwował skołowany poczynania swojej omegi. Miał wrażenie, że to się źle skończy. I to bardzo źle.

- Ha i problem się rozwiązał sam. - prychnęła blondynka. - Miałam wam zaproponować, byście go podrzucili do sierocińca, ale jak widać, znalazła się charytatywna omega. Pfu cholerna matka Teresa... Jak tak chce się bawić w dom to jego sprawa. Marnuje sobie tylko życie...

- Jedyną osobą, która zmarnowała sobie życie, jesteś ty. - Louis w końcu odzyskał głos. Naprawdę nie rozumiał, jak omega może porzucić własne szczenię.

Secrets of the Styles family.  ~A/B/O~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz