~ CZĘŚĆ I: ROZDZIAŁ 1 Kolacja ~

1.2K 34 9
                                        

* teraźniejszość (końcówka września; Pensylwania, USA)

VINCENT

Przez lata życia w świecie Organizacji nauczyłem się, że pomimo najlepszych planów, zawsze coś ma prawo pójść nie tak. Nic więc dziwnego, iż prawie miesiąc temu Hailie została porwana przez chorą umysłowo siostrę mojej matki.

Cała rodzina umierała ze strachu, a teraz dodatkowo trzeba było jak najszybciej pomóc wyjść dziewczynie z doła w jakim utknęła. Naprawdę starałem się spędzać z nią i rodzeństwem ostatnio jak najwięcej czasu, ale zwyczajnie musiałem też pracować.

Wszedłem do gabinetu po raz pierwszy od dawna i niemal od razu tego pożałowałem.

Na biurku stała ogromna sterta papierów, czekających na wypełnienie i już wiedziałem, że będę z tym walczył do późna, jeśli wogóle uda mi się to dziś zrobić. Najgorsze było jednak to, iż większość pism dotyczyła tego samego - cholernego ultimatum.

Dwa miesiące spędziłem, na szukaniu potencjalnej kandydatki na moją żonę, co szło mi, subtelnie mówiąc źle. Nie chciałem, by małżeństwo trwało jakoś długo, ale nie mogłem ożenić się z pierwszą lepszą kobietą. Miałem swoje wymagania, których dotychczas nie spełniała prawie żadna.

Można powiedzieć, że w ostatnim czasie straciłem jakąkolwiek nadzieję i zacząłem wierzyć w cud.

Cud, którego niestety nie dostałem.

Spojrzałem na leżącą pośrodku biurka czarną kopertę z eleganckim złotym podpisem. Taki mały papierek, a miał raz na zawsze przekreślić wszystko, co tworzyłem przez ostatnie lata.

Pismo z Organizacji.

Mimo znajomości tekstu, pofatygowałem by otworzyć i przeczytać list, który wbrew moim najszczerszym chęciom, wcale nie okazał się wytworem wyobraźni.

Szanowny Vinecncie!
Liczymy, iż na niedzielnym bankiecie reprezentujesz nam swoją wybrankę, która okaże się być odpowiednia do życia w Organizacji.
Z poważaniem,
Rada Starszych.


Niby parę słówek, a od razu poczułem ogarniającą mnie złość.

Jakim prawem ci staruchowie mówili mi, co mama robić ze swoim życiem?

Gdyby nie to, że moja siostra była w rezydencji, zapewne zdemolował bym gabinet, ale puki co mogłem jedynie mocno zaciskać pięści.

Było bardzo źle.

Nie chciałem mieć żony, a już na pewno nie takiej, która byłaby wybrana dla mnie przez kogoś i z którą musiałbym użerać się do końca swoich dni. Nie potrzebowałem rozkapryszonej dziewczynki rozpieszczonej przez rodziców, bo i bez tego miałem sporo problemów.

Wyciągnąłem karafkę z whisky i akurat, gdy zacząłem nalewać alkohol, rozdzwonił się mój telefon.

Ki czort?

- Halo? - nie siliłem się nawet na zamaskowanie mojego niezadowolenia. Byłem tuż przy granicy swojej wytrzymałości. Jedne, co mogłem teraz komukolwiek zaoferować to solidnego kopa tam, gdzie światło nie dosięga.

- Vincey, co u ciebie? - usłyszałem pogodny ton ojca podszyty nutką stresu.

- Czegoś... Chcesz? - zapytałem nie do końca wierząc, iż to naprawdę sam Camden Monet zaszczycił mnie telefonem.

The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz