Epilog

237 14 2
                                        

* kilka miesięcy później (marzec, Pensylwania, USA)

Brunet siedział w swoim gabinecie popijając whisky z kryształowej szklanki. Na jego biurku stała do połowy opróżniona karawka i porozrzucane papiery.

Ktoś, kto by tam wtedy wszedł, nie pomyślałby nawet przez chwilę, że kilkanaście tygodni  temu to miejsce było w kompletnej ruinie.

Mężczyzna, który tak spokojnie siedział w jednym z foteli, zdemolował wtedy całe pomieszczenie, niszcząc wszystko, co napotkał na swojej drodze.

Był tak wściekły, gdy tylko zorientował się, że jego żona zniknęła. Najgorsze przyszło jednak w momencie, kiedy znalazł list jaki do niego napisała, a jej nieobecność nie okazała się porwaniem, jak zakładał, a ucieczką.

Od tamtej pory był jeszcze bardziej zły, niż przedtem i robił wszystko, aby ją znaleźć.

Nadaremnie.

Nie zostawiła po sobie nic, a nawet jeśli, to jej rodzina pilnie ją kryła.

To jednak nie mogło go powstrzymać przed tym, aby ją tu sprowadzić.

Była jego własnością, czy jej się to podobało, czy nie.

- Tato! - mała dziewczynka o jasnych włosach i dużych, błękitnych oczach weszła do pomieszczenia.

- Co ty tu robisz, Lissy? - mężczyzna podszedł do dziecka, po czym przy nim kucnął.

- Nie mogłam usnąć, ale nie mów mamie, że do ciebie przyszłam. Będzie zła. - odparła blondyneczka z ogromem ufności, a on zaczął mieć wrażenie jakby przed nim wcale nie było sześciolatki, a kobieta, o której cały czas myślał przez ostanie miesiące.

Ona też patrzyła na niego w ten sposób.

- Jesteś smutny. - zauważyła dziewczynka.

- Widzisz, moja mała... - zaczął jej ojciec. - Ktoś, kto jest bardzo dla mnie ważny... - nie wiedział jak mógłby to powiedzieć.

- Zgubił się? - podsunęło dziecko.

- Tak. - potwierdził z wahaniem. - Ktoś, kto jest bardzo dla mnie ważny się zgubił, a ja nie mogę go znaleźć. - córka objęła go wokół szyi najmocniej jak mogła na miarę swoich możliwości.

- W takim razie, chcę, żeby się znalazł. - powiedziała cichutko. - Kocham cię tato.

W jego piersi rozlał się żar spowodowany czułością, jaka była mu okazywna. Był odpowiedzialny za tą małą istotkę, ale nie zamieniłby tego na nic innego. Dziewczynka znała go ledwie trzy miesiące, ale okazywała ogrom przywiązania do nowo poznanego rodzica - o wilele większy niż wobec matki.

- Ja ciebie też. - wziął ją na ręce i oparł swoje czoło o jej. - Ale musisz teraz iść spać. - dodał odstawiając ją na podłogę.

- Dobranoc, tato. - zaświergotała blondyneczka.

- Dobranoc, księżniczko. - odpowiedział, patrząc jak dziewczynka wychodzi z jego gabinetu.

Jej matka nie nadawała się na rodzica dla niej. Przynajmniej w jego przekonaniu. Dlatego był jeszcze bardziej zdeterminowany, aby sprowadzić swoją żonę, która z pewnością o wilele lepiej zajęłaby się małym dzieckiem.

Wrócił na swoje poprzednie miejsce i z wahaniem otworzył pierwszą szufladę biurka, skąd wyciągnął leżącą na wierzchu, złożoną na pół kartkę.

List.

Doskonale pamiętał, gdy przyniosła mu go gosposia wraz z pozostawionymi w sypialni jego małżonki pierścionkiem i obrączką. Specjalnie posłał tam Eugenie, aby spróbowała coś znaleźć, nie naruszając przy tym niczego, by wszystko czekało na jego kobietę, tak, jak to zostawiła.

The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz