Rozdział 77 Cisza przed burzą

135 10 9
                                        

* dwa tygodnie później (4 stycznia; Pensylwania, USA)

* Vincent

- Obawiam się, że to będzie niemożliwe. Szef nie ma zaplanowanej żadnej podróży do Berlina w najbliższym czasie..
Hmm.... Tak raczej tak... - obserwowałem chodząca po kuchni Wiktorię, która przeglądała mały, podręczny kalendarzyk. - Obiecuję, że porozmawiam z panem Foxem, ale wątpię... Wpisać pana? Dobrze, oczywiście... Mickel... to znaczy szef na pewno będzie... Tak... Do widzenia. - mało nie parsknąłem śmiechem, gdy moja kobieta nazwała własnego wuja "szefem".

Dziś był jedne z nielicznych dni, kiedy blondynka siedziała w domu, zamiast w Fundacji. Miało to swoje wady, jak i zalety.

Na przykład co pięć minut dzwonili do niej interesanci Foxa, jakby sam nie mógł sobie z nimi poradzić.

- Jak tak dalej pójdzie, zatrudnię się u niego na pełen etat. - powiedziała z przekąsem.

- Nie może sobie kogoś znaleźć? - zapytałem podchodząc do niej i przytulając ją od tyłu. Wizja tego, że pracowałaby dla Organizacji nie była dla mnie wcale, a wcale optymistyczna.

- Nie wiem. - odparła, po czym przelotnie mnie pocałowała. - Ale masz dziś sporo roboty, z tego, co mi się wydaje. - westchnąłem jedynie, po czym z ociąganiem się od niej odsunąłem.

- Może byś mi pomogła? - zaproponowałem.

- Oboje wiemy, że sam sobie z tym poradzisz. - uśmiechnęła się ciepło gładząc mój policzek. - Fy anwylyd/Mój kochany. - dodała ciszej.

Z przyjemnością olał bym pracę, ale niestety nie mogłem, dlatego w końcu powróciłem do gabinetu zostawiając na dole wszystkie moje pragnienia i beztroski.

Na razie odwlelkałem nieuniknioną rozmowę na tamte naszej przyszłości. Tak naprawdę tylko czekałem, aż Mickel dopomni się o swoje, bo prędzej czy później właśnie tak będzie. Wiedziałem to.

Ostatni czas był dla nas zbyt spokojny, zupełnie jakby coś złego się zbliżało.

Z jednej strony to, co było teraz, było czymś cudownym, jakbym miał na ziemii własny raj, ale czułem narastający niepokój.

Nic nie może przecież wiecznie trwać.

Zerknąłem na dzwoniący telefon

- Halo? - odebrałem z niechęcią.

- Vince? - usłyszałem melodyjny, a przy tym lekko przestraszony kobiecy głos.

Anja.

* Pięć dni później (9 stycznia; Pensylwania, USA)

* Wiktoria

Ostatnie dni czułam bijące od Vinca napięcie, chociaż on usilnie upierał się, że wszystko jest dobrze.

Nie wierzyłam w to.

Okłamywał mnie, ale pozwalałam mu na to wierząc, że powie mi prawdę, gdy będzie gotowy. Mogłam tylko przy nim być na tyle, na ile mi pozwalał.

Nie bywał ostatnio w domu za często, dlatego przeniosłam się do swojej poprzedniej sypialni, a moim jedynym towarzyszem stał się pies.

Z Nowego Jorku, do której pojechał wczoraj, wrócił jeszcze bardziej nerwowy niż przedtem i powiedział, że "wyjaśni wszystko wieczorem".

The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz