* dwa tygodnie później (4 stycznia; Pensylwania, USA)
* Vincent
- Obawiam się, że to będzie niemożliwe. Szef nie ma zaplanowanej żadnej podróży do Berlina w najbliższym czasie..
Hmm.... Tak raczej tak... - obserwowałem chodząca po kuchni Wiktorię, która przeglądała mały, podręczny kalendarzyk. - Obiecuję, że porozmawiam z panem Foxem, ale wątpię... Wpisać pana? Dobrze, oczywiście... Mickel... to znaczy szef na pewno będzie... Tak... Do widzenia. - mało nie parsknąłem śmiechem, gdy moja kobieta nazwała własnego wuja "szefem".
Dziś był jedne z nielicznych dni, kiedy blondynka siedziała w domu, zamiast w Fundacji. Miało to swoje wady, jak i zalety.
Na przykład co pięć minut dzwonili do niej interesanci Foxa, jakby sam nie mógł sobie z nimi poradzić.
- Jak tak dalej pójdzie, zatrudnię się u niego na pełen etat. - powiedziała z przekąsem.
- Nie może sobie kogoś znaleźć? - zapytałem podchodząc do niej i przytulając ją od tyłu. Wizja tego, że pracowałaby dla Organizacji nie była dla mnie wcale, a wcale optymistyczna.
- Nie wiem. - odparła, po czym przelotnie mnie pocałowała. - Ale masz dziś sporo roboty, z tego, co mi się wydaje. - westchnąłem jedynie, po czym z ociąganiem się od niej odsunąłem.
- Może byś mi pomogła? - zaproponowałem.
- Oboje wiemy, że sam sobie z tym poradzisz. - uśmiechnęła się ciepło gładząc mój policzek. - Fy anwylyd/Mój kochany. - dodała ciszej.
Z przyjemnością olał bym pracę, ale niestety nie mogłem, dlatego w końcu powróciłem do gabinetu zostawiając na dole wszystkie moje pragnienia i beztroski.
Na razie odwlelkałem nieuniknioną rozmowę na tamte naszej przyszłości. Tak naprawdę tylko czekałem, aż Mickel dopomni się o swoje, bo prędzej czy później właśnie tak będzie. Wiedziałem to.
Ostatni czas był dla nas zbyt spokojny, zupełnie jakby coś złego się zbliżało.
Z jednej strony to, co było teraz, było czymś cudownym, jakbym miał na ziemii własny raj, ale czułem narastający niepokój.
Nic nie może przecież wiecznie trwać.
Zerknąłem na dzwoniący telefon
- Halo? - odebrałem z niechęcią.
- Vince? - usłyszałem melodyjny, a przy tym lekko przestraszony kobiecy głos.
Anja.
* Pięć dni później (9 stycznia; Pensylwania, USA)
* Wiktoria
Ostatnie dni czułam bijące od Vinca napięcie, chociaż on usilnie upierał się, że wszystko jest dobrze.
Nie wierzyłam w to.
Okłamywał mnie, ale pozwalałam mu na to wierząc, że powie mi prawdę, gdy będzie gotowy. Mogłam tylko przy nim być na tyle, na ile mi pozwalał.
Nie bywał ostatnio w domu za często, dlatego przeniosłam się do swojej poprzedniej sypialni, a moim jedynym towarzyszem stał się pies.
Z Nowego Jorku, do której pojechał wczoraj, wrócił jeszcze bardziej nerwowy niż przedtem i powiedział, że "wyjaśni wszystko wieczorem".
CZYTASZ
The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️
FanfictionKsiążka przychodzi korektę, dlatego mogą w niej występować różne niezgodności w treści. „Są zasady, których nie wolno złamać..." Fragment: "- Dlaczego uciekasz? Tak bardzo mnie nie znosisz? - zapytałem składając lekkie pocałunki na jej szyi. - Nic d...
