Rozdział 68 Niebezpieczna rozgrywka

162 11 5
                                        

* tydzień później (28 maja, sobota; Pensylwania, USA)

* Wiktoria

Sześć dni.

Tyle wystarczyło, abym mieszkając w rezydencji Monetów doszła do siebie. Odbudowałam swoje ego, a także część kondycji. Za niedługo, może dwa dni, planowałam zwalić się mojemu siostrzeńcowi na głowę. Później się zobaczy, ale puki co nie mogłam tu zostać.

Nie na stałe.

Codziennie spędzałam po kilka, a czasem nawet kilkanaście godzin na siłowni z drobnymi przerwami. To nie tak, że bawiłam się w Dylana 02, ponieważ w odróżnieniu od niego ja po prostu cały czas nawalałam w worek treningowy.

Stare rany rozdrapane na nowo cholernie piekły mimo długoletniej terapii, dlatego starałam się jak najlepiej wyrzyć, aby nie być tykającą bombą emocjonalną i zwyczajnie nie wybuchnąć.

Wolałam nie ryzykować swoim niewypoażonym językiem.

Mogła to być pozostałość po moich starych "problemach", ale ból, który czułam w rękach dawał mi pieprzoną ulgę.

Dlatego uderzyłam jakby była w amoku. Chciałam się tego wszystkiego pozbyć, a najczęściej w końcu ból ustępował spokojowi, który powoli się pojawiał ogarniając mój umysł.

W głowie nuciłam I'm so sorry Imagine dragons, które właśnie dudniło mi w słuchawkach.

Na chwilę zaprzestałam swoich ruchów, wyłączyłam telefon i oparłam głowę o worek.

Wdech, wydech....

- Powinnaś odpocząć. - dotarł do mnie męski głos.

Mimowolnie się uśmiechnęłam.

- Nie wiedziałam, że skończyłeś jakąś nową odmianę medycyny i wiesz lepiej ode mnie co mam robić. - odwróciłam się w stronę wejścia na siłownię, gdzie oparty o framugę drzwi stał Vince. - Doceniam twoje intencje, ale świetnie sobie daję radę.

- Ptaszki ćwierkają, że spędzasz tu stanowczo za dużo czasu. - stwierdził.

- Jakie, kurwa, ptaszki? Tu przychodzi tylko jedna cholerna papuga, która chyba jest z tobą spokrewniona. Ale skoro już tu jesteś - podeszłam do szafy stojącej w kącie pomieszczenia i wyciągnęłam z niej szpadę z cwanym uśmiechem - to możesz mi się na coś przydać. - odwróciłam się w stronę Vincenta, którego wzrok wyrażał dezaprobatę dla mojego jeszcze nie wypowiedzianego pomysłu.

- Nie ma takiej możliwości. Lepiej to odłuż, zanim zrobisz sobie krzywdę. - nakazał, ale, co za zaskoczenie, zignorowałam to.

- Błagam cię, jeszcze chwila, a ja tu zwariuje. - wyciągnęłam drugi okaz broni powstrzymując w swojej głowie scenariusze związane z tym co by się stało gdybym nią rzuciła w stronę Moneta.

Na początku wydawałoby się to zabawne, ale przecież nie chciałam robić mu krzywdy.

Bez względu na swoje zauroczenie ja naprawdę lubiłam najstarszego z braci.

- Vincy, nie daj się prosić. Czyżbyś bał się, że taka drobna kobietka jak ja okaże się lepsza? - prowokowałam go z całych sił, cudownie się przy tym bawiąc.

- Nie walczę z kontuzjowanymi.

- Świetnie się składa, bo ja jestem zdrowa pod prawie każdym możliwym aspektem. - westchnęłam przeciągle wiedząc, że to go nie przekona. - Wyjmij kija sam wiesz skąd i zapewnij mi trochę rozrywki.

Mogłoby się wydawać, że taki tekst jeszcze bardziej zniszczy moje szanse na dobrą zabawę.

Nic bardziej mylnego.

The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz