Rozdział 56 Zasady, a dokładniej to, co z nich zostało

189 15 0
                                        

* dwa dni później (9 kwietnia, sobota)

* Wiktoria

Krążyłam po mieszkaniu nie bardzo wiedząc co że sobą zrobić.

Rankiem poprzedniego dnia Monet oznajmił mi, że musi coś załatwić i wróci raczej w niedzielę, aby odebrać mnie z Paryża, po czym w poniedziałek wrócimy do Stanów.

Wczoraj obeszłam wszystkie stare miejsca, w które nie zabrałam mojego przyszłego męża, a dziś robiłam porządki w mieszkaniu.

Gdy skończyłam studia, wyjechałam stąd od razu tylko z najpotrzebniejszymi ubraniami, czy oamiątkami, a że było to prawie dwa lata temu, nadszedł czas aby ogarnąć ten bałagan, szczególnie w mojej pracowni.

Bałam się wchodzić do tamtego pomieszczenia, ponieważ reprezentowało ono dawną mnie, oraz to, co połamało moją osobę najbardziej.

Mimo to, wiedziałam, że zmierzenie się z przeszłością jest nieuniknione i postanowiłam mieć to już za sobą, by z pełną świadomością móc powiedzieć, że nigdy już tu nie wrócę.

Problem pojawił się, gdy w końcu w miarę wszystko ogarnęłam i nastał wieczór, na którego spędzenie kompletnie nie miałam pomysłu.

Moje zmartwienie rozwiązało się jednak samo, gdy zadzwoniła do mnie Louise poinformowana przez Raph'a o moim przyjeździe. Gadałyśmy dobrą godzinę i w końcu ustaliliśmy spotkanie, które miało się odbyć jeszcze dziś.

W całym swoim nie taka długim życiu często zmieniałam swoje miejsce, ponieważ niegdy nie znalazłam sobie prawdziwego domu. Najpierw była moja mała wioska w Walii - Penley, w którym się wychowywałam, później Paryż, w końcu willa Mickela, Nowy Jork...

Cały czas krążyłam nie mogąc znaleźć sobie miejsca, ale wszędzie towarzyszyli mi cudowni ludzie.

Punkt 21.00 stałam przed łazienkowym lustrem w luźnej sukience o jasno kremowym kolorze, która wyglądała by na mnie jak worek na ziemniaku, gdyby nie pasek. Do tego po raz pierwszy od dawna zrezygnowałam ze szpilek na rzecz czarnych balerin. Z Louise miałyśmy się spotkać w małym barze, w którym podczas studiów spędzałyśmy ogrom czasu, dlatego mój ubiór nie był zbyt wymyślny, tym bardziej, że za oknem lało.

Właśnie miałam zakładać kolczyki, gdy w mieszkaniu rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Mieszkałam w nie najmłodszej kamienicy, dlatego dzwonek, to było coś, czego moja paryska klitka nie miała.

- Chwila!!! - krzyknęłam wychodząc z łazienki.

Kogo przywiało do jasnego pioruna o tej kurwa porze?

Spojrzałam przez wizjer, aby mieć pewność, iż to nie czyjś głupi żart, czy kolejna prowokacja związana z Thomasem.

- Co ty tu u diabła robisz?! - miałam ochotę krzyczeć w niebo głosy, ale widok przede mną był zbyt okropny, abym zwracała teraz uwagę na swoją złość.

- Mogę wejść? - zapytał Vincent z dziwnym spokojem.

Zmierzyłam go pełnym niedowierzania spojrzeniem.

- Miałeś być jutro, a tymczasem pojawiasz się dziś - zaczęłam się nakręcać. - w dodatku przemoknięty do suchej nitki, z ranami na twarzy, daje od ciebie winem na kilometr i ty się mnie do jasnej cholery pytasz, czy możesz wejść?! - - miałam nadzieję, że mój krzyk nie obudzi sąsiadów, bo naprawdę nie wiedziałam już jak sobie z tym palantem radzić. - Do reszty cię popierdoliło?! To chyba oczywiste, że masz wejść i się kurwa ogarnąć, bo wyglądasz jak po bliskim spotkaniu z ciężarówką alkoholu! - wciagnęłam go do mieszkania i usadziłam na kanapie.

The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz