* trzy tygodnie później (6 lipca, Pensylwania, USA)
* Wiktoria
Może i dziadek miał ze sto lat, ale kryła się w nim energia cholernego nastolatka, o czym się przekonałam, gdy wybraliśmy się do salonu sukien ślubnych.
Jeżeli o mnie chodziło, to chciałam coś zwykłego i prostego, bo, przynajmniej moim zdaniem, mogłabym być równie dobrze ubrana w worek na ziemniaki.
Ciocia jednak stwierdziła, że to wielkie wydarzenie, dlatego powinnam kupić jakąś sukienkę, a z kolei Bron miał wyimaginowany obraz tego wszystkiego i trzymał się go jak tonący brzytwy.
Nie żebym się jakoś specjalnie przejmowała jego zdaniem.
- Błagam cię! To już jest kolejna, która ci się nie podoba. - ciotka nie wytrzymała, gdy po dwóch godzinach przymierzenia tego całego gówna staruszek dalej marudził.
- Zrozum, że płacę połowę za całą tą imprezę, a skoro płacę to i wymagam. Natomiast jeżeli mnie zdenerwujesz, to przestanę płacić, a wymagać będę dalej. - odwrócił głowę w moją stronę. - Twoja śliczna buźka to wielki atut, ale nie ma tu niczego, co by dobrze do niej pasowało. - dodał biorąc łyk wody z cytryną, po czym wstał. - Proszę. - podał mi kolejną sukienkę.
Z rezygnacją wróciłam do tej cholernej przebieralni, a gdy w końcu wcisnęłam się w gorset, który chyba był po to, aby mnie udusić, ponownie wyszłam, żeby się pokazać.
- To jest to. - stwierdził staruszek. Spojrzałam niepewnie na Catherine, której oczy aż się zaświeciły.
Suknia była, bo jakże by inaczej, biała i miała trzy warstwy z tego ostatnią był cieniutki tiul. Nie była zbyt rozłożysta, ani też nie przylegała do ciała. Materiał lspływał (i to prawie dosłownie) po moim ciele ciągnąc się lekko z tyłu.
U góry (z wyjątkiem gorsetu) miała opływowy dekolt z lekkim wcięciem z przodu. Rękawy były luźne, przecięte na dwie części - z przodu i tyłu ręki, a na nich również była warstewka tiulu.
Bronislav miał rację - to było to.
- Jeżeli twój Vincent cię tak zobaczy i się nie zakocha, to zwyczajnie jest z nim coś nie tak. - stwierdził senior postulując swoją laską, u góry której wyryta była głowa orła z rozdziawionym dziobem.
- On nie jest mój i nie martw się, bo to czysto polityczne małżeństwo. - wyjaśniłem.
- Ja wiem swoje, a teraz idź przymierz coś jeszcze i nie podność mi ciśnienia, bo nie wolno mi się denerwować.
- Przecież już mamy sukienkę. - zmarszczyłam brwi.
- Na ślub, a przecież są jeszcze poprawiny.
* Vincent
- Gdybym wiedziała, że ten stary manipulator zrobi z tego taką inwestycję i że jeszcze cię tu sprowadzi, to bym po kryjomu przed wszystkimi zorganizowała to w jakimś sądzie tylko z twoim udziałem. - stwierdziła Wiktoria, gdy Bron sprowadził mnie do salonu sukien ślubnych. - Z resztą, nawet nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens... - dodała ciszej.
- O co znowu chodzi? Jeżeli chcesz przełożyć datę ślubu, to za późno. Nie zgadzam się ani na odwołanie, ani na opóźnienia. - poinformowałem.
Gotowało się we mnie.
Jesteśmy ponad tydzień przed uroczystością, a jej się zebrało na jakieś kurwa wątpliwości.
- To małżeństwo miało zapewnić bezpieczeństwo moim bliskim. - przypomniała. - A puki co wuj regularnie dostaje listy z pogróżkami. Tu nie chodzi o to, że nie jestem pewna, ale boję się, że to nie przyniesienie żadnych skutków, że w końcu pozbędą się całej rodziny, bo jak na razie nasza relacja w żaden sposób nie pomogła familii. - oparła głowę o szybę. - Boję się, że nie uda mi się ich obronić, a przecież to wszystko po to.
Westchnąłem nie wiedząc, co mam odpowiedzieć.
Przykro mi bardzo, ale nawet jeżeli to będzie niewypał, to i tak zostaniesz moją żoną?
- Wiem, jak bardzo ważna jest dla ciebie rodzina. - zacząłem ostrożnie. - I mogę ci obiecać, iż zrobię to, co w mojej mocy, aby zagwarantować twoim najbliższym bezpieczeństwo.
Uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
- Nie bierz moich słów do siebie. Zwyczajnie zaczynam panikować. - stwierdziła. - Zdążyło się już tyle, że chyba gorzej nie będzie.
Obyś miała rację.
* Dwa dni później (8 lipca, Anglia)
Wieczór kawalerski.
Chyba nigdy nie sądziłem, że dożyję tego dnia, a jednak.
Bronislav wraz z Mickelem upierali się, aby zorganizować wszystko u nich i w końcu moja cała rodzina wylądowała w willi starego Foxa.
Jak się tam zmieściliśmy?
Nie mam cholernego pojęcia.
Całość została zorganizowana szybko i na spątanie, gdyż ledwie wczoraj zostałem o tym poinformowany w przeciwieństwie do reszty Monetów, którzy żyli z Bronem w dziwnej, martwiącej mnie zażyłości.
Najgorsze przyszło jednak dopiero dziś wieczorem, kiedy okazało się, że Wiktoria zostaje z resztą pań w domu, a moi bracia i ja(oczywiście z Mickelem oraz Bronislavem) mieliśmy pojechać do klubu.
Nie chciałem zostawiać mojej przyszłej żony samej, ale nie miałem za wiele do powiedzenia w tym temacie.
- Ty - staruszek wskazał na mnie końcem swojej laski. - Pomożesz mi wyjść na dwór? Muszę się przewietrzyć. - jego słowa nie były do końca pytaniem, a stwierdzeniem. On zwyczajnie wiedział, że się zgodzę.
Do tej pory, czyli przez ostatnie trzy godziny, siedzieliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy. Byli tu wszyscy - moi bracia, Monty, nawet Antonio. Brakowało tylko ojca, ale już dawno zdążyłem przywyknąć do jego nieobecności.
Pomogłem wstać Bronislavowi i wyprowadziłem go z klubu. Cała drogę milczał, co zaczynało się robić niepokojące.
Mężczyzna stanął o własnych siłach, lekko się odemnie odsuwając. Wyjął i zapalił prawdziwą starą drewnianą fajkę, jakiej używał zapewne kiedyś mój dziadek.
- Pewnie Micky powie ci to samo w dniu ślubu, ale wolałbym jednak pewnych rzeczy dopilnować osobiście. - zaczął. - Jesteś szanowanym członkiem Organizacji, dlatego zapewne wiesz, że jeśli skrzywdzisz moją wnuczkę, to zadbam o to, aby wyszły z tego odpowiednie konsekwencje, czy to jasne? - pokiwałem głową. - Świetnie, a teraz posłuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Nie wiem, co jest między tobą, a Wiktorią, ale niewątpliwie wam na sobie zależy. Z tego powodu, nie chcę abyście musieli się rozwodzić w późniejszym czasie.
- Mamy umowę z Mickelem. - zauważyłem.
- Mam głęboko w poważaniu, jakie stosunki ma do tego mój wnuk. - obruszył się. - On nie oddałby ci w własnej woli nawet złamanego centa, nie mówiąc już o tym, że nie ma takiego doświadczenia życiowego jak ja. - postukał demonstracyjnie swoją laską w chodnik. - Chcę ci po prostu zaoferować, że gdybyś nie chciał, tak zupełnie hipotecznie, zgodzić się na rozwód i zatrzymać Wiktorię jako swoją żonę, to będziesz miał moje pełne poparcie, bez względu na wszystko. - wytłumaczył.
- Nawet jeśli by do tego doszło, w co wątpię, to Mickel i tak wywoła wojnę z tego powodu. - stwierdziłem.
- Co najwyżej pogrozi, pogada, trochę pokrzyczy, po denerwuje się i przestanie. - machnął lekceważąco ręką. - Z resztą do niczego cię nie zmuszam, to taka luźna sugestia. Możesz to sobie przemyśleć, chociaż moim zdaniem trzeba wykorzystać okazję, skoro się nadarzyła.
Najgorsze było to, że miał w pewnym sensie rację.
Ona była moją okazją - szansą aby zacząć wszystko od nowa i nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
1089 słów
///Koniec już przed nami.
Wiem, że rozdział miał być już przedwczoraj, ale chciałam napisać już wszystko do końca i trochę zeszło.
Do następnego!🦊❄️
CZYTASZ
The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️
FanfictionKsiążka przychodzi korektę, dlatego mogą w niej występować różne niezgodności w treści. „Są zasady, których nie wolno złamać..." Fragment: "- Dlaczego uciekasz? Tak bardzo mnie nie znosisz? - zapytałem składając lekkie pocałunki na jej szyi. - Nic d...
