Rozdział 60 Dwa kroki od śmierci

201 18 4
                                        

* Vincent

Wydałem swoim ludziom odpowiednie polecenia.

Mieli zatuszować wszystko, co się tu wydarzyło i dowiedzieć się jak najwięcej o Alanie. Nie chciałem go puki co łapać, nie na własną rękę, tym bardziej, że wiedziałem, iż będę miał poparcie starego Foxa.

Skierowałem się w końcu w stronę jednej z barierek tego cholernego betonowego mostu, gdzie siedziała Wiktoria.

Uśmiechnęła się do mnie lekko, choć bardziej wyszedł z tego grymas bólu.

Nie chciałem nawet dokładnie oglądać jej stanu, aby nie popaść w depresję. Było z nią źle i miałem ogromne wyrzuty sumienia związane z tym, że jej nie powstrzymałem.

- Znajdziesz dwa nożyki w drewnianej oprawie, albo to co z nich zostało? - poprosiła.

- Jeden masz w nodze. - zauważyłem.

- Ale dwa pozostałe leżą Bóg wie gdzie. Są dla mnie ważne. - chyba podświadomie wiedziałem, że właśnie mną w jakiś sposób manipulowała, ale nic z tym nie zrobiłem.

Zgodnie z jej prośbą znalazłem dwa ostrza, które schowałem do kieszeni płaszcza.

- Ffyc chi!/Kurwa mać! - podbiegłem do Wiktorii, bojąc się, że jej stan się pogorszył. Dopiero gdy przy niej uklęknałem, dostrzegłem ostatni, zakrawiony nóż, który najwidoczniej przed chwilą wyjęła. - Zajebie tego sukinsyna. Będzie kurwa ginął w pieprzonych męczarniach. - rzucała pod nosem przekleństwami.

- Nie powinnaś tego robić. - obserwowałem wypływającą z jej uda krew.

- Bardzo śmieszne. - próbowała się podnieś, ale wylądowała z powrotem na betonie. - Nie jest tak źle, nie boli tak bardzo.

Pokręciłem głową nie dowierzając w jej głupotę, po czym wziąłem ją na ręce.

- Nie jestem ułomna, Monet. Postaw mnie w tej chwili. - nie robiłem sobie za wiele z jej protestów.

- Gdzie oberwałaś? - zapytałem.

- Już nie pamiętam. - po jej wcześniejszym uporze nie było nawet śladu. Teraz po prostu przyciskała się do mnie mocno.

- Wszystko będzie w porządku. - zepewniłem ją idąc do samochodu. Moi ludzie już pojechali, dlatego byłem zdany tylko na siebie.

Wsiadłem za kierownicę, układając Wiktorię tak, aby siedziała w poprzek mnie i dalej była we mnie wtulona. Jedną rękę miałem na kierownicy, drugą na przemian ją głaskałem, albo zmieniałem bieg.

- Dziękuję, Vince. - powiedziała nagle. Jej głos był cichy, ale spokojny. - Dziękuję ci za wszystko i przepraszam za to jaka byłam. Jesteś dobrym człowiekiem.

Ciekawe, czy będziesz to pamiętać, jak wrócisz do zdrowia.

- Nie.... Nie powinnam cię wplątywać w porachunki mojej rodziny, ani... Ani niczego od ciebie wymagać. - czułem, że jej oddech się rwie i coraz bardziej zaczynałem się bać. - Ale... Gd-by coś... Coś się stało... - głos Wiktorii się załamał. - Powiedź Mickelowi, że... wszystko jest... na... drugiej... półce. To ostatnia przysługa... O jaką cię proszę Monet.

- Nawet nie waż się tak mówić. - przycisnąłem jej wątłe ciało mocniej do siebie. - Powiedziałaś to tak, jakbyś się żegnała z tym światem. - próbowałem być zły, ale zamiast tego czułem ogarniający mnie lęk.

Na chwilę, spuściłem wzrok z jezdni.

OdZłapaliśmy kontakt wzrokowy.

Uśmiechnęła się lekko, po czym zamknęła oczy.

The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz