Rozdział 64 Państwo Monet

192 14 6
                                        

* następny dzień (17 maja, wtorek; Anglia)

* Mickel

Mogłem nienawidzić rodziny z całego serca, ale wiedziałem, że ojciec Wiktorii na zawsze będzie moją słabością, czymś, do czego mam ogromny sentyment.

Gdy byliśmy mali dogadywałem się całkiem dobrze z dziećmi stryja, a później zacząłem podziwiać mojego kuzyna, który miał cholernie miękkie serce i bardzo często mi pomagał.

Gdy już dorobiłem się fortuny nasze ralecje nieco się ochłodziły, ale dalej gdzieś tam były ze względu na przyjaźń naszych córek.

Po śmierci Agnes i Alexy, wszystko się urwało. Zostałem sam i coraz bardziej pogrążałem się w depresji, do puki pewnego dnia Wiktoria nie zadzwoniła kompletnie z nikąd i nie zapytała, czy mam ochotę na spotkanie.

Też miała dziewczyna wyczucie.

Dokładnie pamiętam tamten dzień, bo właśnie wtedy po raz pierwszy od dawna nie byłem samotny. Podjąłem decyzję o tym, że jej pomogę, ochronię ją przed Organizacją. Dałem jej wtedy lewy paszport, którego używała przez ostatnie lata.

Dlaczego to zrobiłem? Nie mam pojęcia. Może to przez wyrzuty sumienia, może z powodu desperacji, a może po prostu chciałem chronić jej dobro - to, że mimo tego, iż miałem ją przez wiele lat w dupie, ona po prostu była i w jakiś sposób obchodziło ją moje istnienie. Gdy wtedy się z nią spotkałem widziałem przed sobą jej ojca, który był diabelsko dobrym człowiekiem i jeszcze szukał tego dobra u innych.

Co ja mówię? Ona była pod tym względem o wiele gorsza niż mój kuzyn.

- Policzę się z tobą, za wszystko. - powiedziałem w końcu do telefonu.

- Och, Mickelu. Przecież nic się nie stało, prawda? - odparł mężczyzna, próbując wybrnąć z sytuacji.

- Nie, ale mogło. Lekarz kazał jej się nie denerwować, a później co? Twój synalek straszy ją, że nam nie pomoże, bo do kurwy nędzy dziewczyna jest lojalna i wierna swojej rodzinie.

- Rozumiem co masz na myśli, ale kryzys został przecież zażegnany. - gdybym mógł znalazł bym tego cwaniaka co był drugiej stronie, a następnie przyłożył w te jego białe równe ząbki.

A najchętniej to dokończył bym to, czego ci z zakładu pogrzebowego nie umieli.

- Cały ten układ to twoja wina. Dorośnij Camdenie i zacznij sobie sam radzić ze swoimi problemami zamiast wykorzystać do tego wszystkich wokół. - rozłączyłem się czym prędzej. Nie byłem pewny, czy zdołam zapanować nad złością i nie powiem temu idiocie czegoś obraźliwego.

- Same z tobą utrapienia, nawet zza grobu. - popatrzyłem na płytę nagrobną w kolorze piasku. Tuż koło tablicy rósł krzak herbacianych róż, o które stale dbały Wiktoria i Cath, co przynosiło efekty.

Gdyby ktoś zapytał, nigdy bym się do tego nie przyznał, ale lubiłem co jakiś czas tak posiedzieć przy grobie mojego kuzyna i z nim porozmawiać.

Lekko psychiczne, ale pomocne.

Długo mi zajęło zanim zmierzyłem się z testamentem tego faceta, który przechowywał Bronislav. Jak na razie przysporzyło mi to sporo kłopotów, ale powoli dostrzegałem też pozytywy.

- I co ja mam z tym wszystkim zrobić Vladimirze Lisitsynoy'u? - zapytałem.

Wstałem z małej ławeczki i momentalnie zamarłem.

Koło cmentarza stała czarna limuzyna, a w bramie Wiktoria.

Wiktoria z Vincentem.

Kobieta miała na sobie jasnoniebieską koszulę i białe luźne spodnie, a jej towarzysz jak zwykle ubrany był w czarny garnitur.

The Broken Rules |V.M| The Broken#1 ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz