Rozdział 20

1.5K 126 56
                                    

Krystian

Zgaduję, że nie masz mi za złe spóźnienia.

Wzdychając, zapukałem trzeci raz do pokoju Grześka. W dalszym ciągu nie usłyszałem po drugiej stronie żadnych dźwięków...

Mogłem dłużej pospać...

Spróbowałem zadzwonić, ale i to nie przyniosło pożądanych rezultatów. Już ponownie kierowałem pięść do drzwi, kiedy nagle mnie ścięło. Zastygłem z ręką w powietrzu.

O kurwa! Zajebał się.

Pewnie dotarły do niego informacje o ponownym ślubie byłej żony oraz o rzekomej ciąży córki.

Wybrał osobliwy sposób na okazanie gratulacji.

Jak mogłem wpaść na to dopiero teraz?

To powinno być dla mnie oczywiste od samego początku.

Co ze mnie za glina?

Mój umysł najwyraźniej całkiem się rozleniwił od zbyt długiego urlopu.

Dobra, koniec tego pierdolenia, trzeba „to" ogarnąć.

Zapukałem ostatni raz, na tyle głośno, że tylko trup by się nie obudził, a potem udałem się do recepcji. Wyważanie drzwi nie miało sensu, nie było już kogo ratować. (Spędziłem pod pokojem świętej pamięci Grzegorza dobre pięć minut, a już po czterech człowiek jest praktycznie nie do odzyskania. Cisza świadczyła o tym, że zabił się znacznie wcześniej).

Tak, byłem zimnokrwisty. Zarówno z natury, jak i z powołania, a także w wyniku przeżytych doświadczeń. Sytuacja z kolei nie wykraczała poza rutynową. Nie powinienem czuć adrenaliny, ale tak było. Stąd wiedziałem, że tkwił we mnie żal. Straciłem przyjaciela.

Nie pierwszy, nie ostatni.

Nie pozwalałem sobie na przypływ przygnębienia, odbijałem emocje, myślałem o kolejnych czynnościach, jakie należy podjąć. Najchętniej wziąłbym podstępem dodatkową kartę do pokoju kumpla, żeby potwierdzić podejrzenia. Nie mogłem jednak tego zrobić. Postawiłoby mnie to w słabym świetle. Już i tak byłem ostatnią osobą, która widziała się z denatem. Teraz potrzebowałem świadków.

Wyszedłem z windy, przyjmując całkowicie opanowaną postawę. Podszedłem do kontuaru spokojnym krokiem i chrząknąłem, by przybrać łagodny ton głosu. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że jestem w Turcji. Większość z tego, co chciałem powiedzieć trafił szlag.

– Good morning, how can I help you? – zwrócił się do mnie młody pracownik hotelu.

Obawiam się, że nie możesz mi pomóc, dzieciaku.

– I need boss – poprosiłem o szefa, biorąc pod uwagę, że ten nie będzie wiele starszy ani też bardziej przygotowany na oglądanie śmierci. Nie pomyliłem się. Po chwili podszedł do mnie szczyl w garniturze o uśmiechu licealisty. No może studenta, ale co to zmieniało, skoro kształcił się w kierunku turystyki i rekreacji, a nie patologii. Zresztą nawet gdyby, przyzwyczajenie do obcowania z trupami dawało jedynie doświadczenie, a dla niektórych nawet to nie było remedium.

Nie zamierzałem szukać idealnego kandydata wśród personelu hotelowego. Wypytałem chłopaka o znajomość języków, którymi posługiwałem się biegle. Tak jak się spodziewałem, skończyło się na angielskim...

Po kilkuminutowej polemice pełnej nieporozumień, mój rozmówca w końcu załapał naturę problemu. Jak wytrzeszczył oczy, tak pozostały już szeroko otwarte permanentnie.

W lobby zapanował zgiełk. Sensacja była wyraźnie wyczuwalna, bo każdy gość kierujący się na śniadanie, przystawał szukając źródła napiętej atmosfery.

Typowe.

W normalnych okolicznościach dopadłyby mnie teraz znużenie i irytacja. Chodziło jednak o Grześka, choć odbijałem od siebie ten fakt, emocje nie były pożądane ani potrzebne.

Procedury to coś, o czym pamiętałbym nawet z kulę we łbie, dlatego cierpliwie czekałem...

Turcy byli tak zaaferowani, że kompletnie stracili umiejętność używania mózgu. Na pewno mieli ścisłe instrukcje postępowania w takich przypadkach, ale najwyraźniej nie wiedzieli, gdzie ich szukać. Powiedziałbym im co robić... gdybym tylko znał na tyle język.

Tymczasem zająłem miejsce na jednej z wielu sof, wyjąłem telefon i odpaliłem serwis informacyjny.

Zacząłem przeglądać wydarzenia ze świata, te komercyjne, bo to co publikowano w mediach do wglądu społeczeństwa było zaledwie procentem tego, co się działo, nie wspominając o zakłamaniu faktów...

Poderwałem głowę, dopiero gdy usłyszałem zbliżającą się w moim kierunku delegację. Ujrzałem dwóch lokalnych policjantów, a w tle...

Kurwa...

Moim oczom ukazała się niczego nieświadoma córka samobójcy. Szła beztrosko obok Witka, a po jego lewej dreptała wgapiona w telefon Sara.

Zmierzali do windy.

A zatem albo do mnie albo do Grześka.

No to pasztet.

– Moment – rzuciłem do funkcjonariuszy i wystukałem szybkiego smsa.

Ja: Gdzie idziecie?

Zirytowałem się, gdy Sara zamiast odpisać od razu, zaczęła się rozglądać. Nasze oczy spotkały się dosłownie na chwilę. Dziewczyna szybko spuściła powieki na ekran, uśmiechnęła się.

Laska z kolizji: W i A stwierdzili, że powinniśmy razem przeprosić p. G. Chyba się obraził, bo nie odzywa się do A.

Czytając wiadomość, pozwoliłem im jednocześnie wsiąść do windy.

Ja: Jak nie otworzy, zasugeruj, że może być na siłowni. Powiedz, że ostatnio go tam widziałaś o podobnej porze. Spróbuj trzymać A. z daleka od tego budynku.

Moje instrukcje zostały dostarczone z lekką zwłoką z powodu braku zasięgu w windzie. Stąd wiedziałem dokładnie, w której sekundzie dotarli na odpowiednie piętro.

Laska z kolizji: O boże...

Laska z kolizji: Zrobię to.

Laska z kolizji: Trzymasz się?

A czemu miałbym się nie trzymać?

Pozostawiłem Sarę bez odpowiedzi i oddałem uwagę rozmawiającym przy mnie ludziom. Dwóch mundurowych, przez których ciekawość gapiów diametralnie wzrosła i czterech pracowników obiektu. Wstałem, dając znać, że jestem już do ich dyspozycji. Pierwsze zdania zrozumiałem bez problemu. Funkcjonariusze przedstawili się w sposób książkowy zgodnie z procedurami. Potem wyłapywałem pojedyncze słowa, a najbardziej jasny był dla mnie gest otwartej ręki, którym zostałem zaproszony na górę.

No to komu w drogę...

Ankieta :D

1. Zabijamy czy nie?

2. Wolicie rozdziały oczami K. czy S.?

Pani Sarooo...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz