Rozdział 17

1.5K 138 10
                                    

Sara

Czułam się, jakby nad moją głową zebrały się czarne chmury...

Nie miałam pojęcia czy idę na skazanie czy na rzeź. W zasadzie było mi wszystko jedno. Moje myśli zajmował teraz Krystian i to jak strasznie mnie potraktował. Zrozumiałam, że wcześniej nie kochał się ze mną tak naprawdę. To kompletnie nic dla niego nie znaczyło. Wszystkie niezwykłe przeżycia, jakie miałam przyjemność z nim doświadczyć były tylko moim subiektywnym przekonaniem. Ta magia nie istniała w rzeczywistości, choć trudno w to uwierzyć, bardzo trudno. Intensywność i głębia doznań były dla mnie takie prawdziwe... Ale fakty mówiły co innego, a dokładniej to to, że wnętrza Krystiana nie dało się zdobyć. Ono było solidnie obudowane latami ciężkich doświadczeń, zamknięte na tyle spustów, ile kul przetoczyło się przez jego ręce, nie do odzyskania. Szukanie wrażliwości u takiego gliniarza było karkołomne i daremne. Teraz byłam pewna, że nigdy nie uda mi się do niego dotrzeć. Byłam naiwna myśląc wcześniej inaczej i jeszcze bardziej naiwna myśląc, że już nawet odniosłam drobne sukcesy. Bzdura. Jak mogłam uwierzyć, że jestem tak wyjątkowa?

Głupia.

I żałosna.

A za chwilę miałam zostać jeszcze upokorzona. Tak postrzegałam tłumaczenie się rodzicom z czegoś, co powinno być wyłącznie moją decyzją. Nigdy nie wybrałabym Witka z własnej woli. Oszustwo, którego się dopuściłam pozwoliło mi przez jakiś czas pożyć spokojnie. Ojciec był bardzo zadowolony i lepiej mnie traktował, ale to już koniec...

Witek i Amanda parli naprzód w bojowo–podekscytowanych nastrojach. Skrzydeł dodała im łagodna reakcja taty dziewczyny. Spodziewali się po nim czegoś zupełnie innego. To głównie ze względu na niego utrzymywali swój związek w tajemnicy. Bardzo się go obawiali, a tymczasem, jak zdążyli mi streścić, pan Grzegorz przyjął tę rewelację ze stoickim spokojem. Palenie trawki, do której się przyznali także nie wywołało w nim większych emocji. Para była w ciężkim szoku, a to niesamowicie zmotywowało ich, by iść za ciosem. Ja oczywiście nie miałam nic do powiedzenia w tej kwestii. Byłam tylko środkiem do celu. A środki do celu nie mają głosu...

Widziałam już pana Wójcika. Jako jedyny stał przodem do nas. Mieliśmy jeszcze parę dobrych metrów, ale dystans zmniejszał się nieubłagalnie. Zauważył nas, jego mina nie pozostawiała złudzeń, by było inaczej. Uniósł brwi, wytrzeszczając oczy. Pewnie zastanawiał się, dlaczego jego syn splata palce z Amandą, która miała szansę zostać jego pasierbicą.

W ślad za niepokojącym spojrzeniem mężczyzny poszła moja mama. Ujrzałam jej twarz, kiedy wychyliła się zza leżaka, na którym się relaksowała. Dokładnie zarejestrowałam ruch jej spojówek. Uwadze nie mogła ujść ogromna konsternacja, która po chwili ogarnęła wszystkie osoby, także te nie mające ze sprawą nic wspólnego. Choć według mnie nikt nie powinien mieć z tym nic wspólnego. Mój ojciec jednak wyraźnie uważał inaczej. Już widziałam jego niezadowolenie. Tak jakby największą tragedię stanowiło to, że ułożony przez niego plan się nie powiódł. Nie obchodziło go, czy przypadkiem nie zostałam zdradzona i nie miałam złamanego serca.

– Co to ma znaczyć?

– To jakieś żarty?

– Co tu się dzieje?

– Ktoś nam to wytłumaczy?

Zaczęły się pytania. Jeden mówił przez drugiego. Wszyscy już stali i każdy, co wydało mi się zabawne, trzymał się pod boki. Niespodzianka – chciało się powiedzieć. Milczałam jednak, bo tak naprawdę nie było mi ani trochę do śmiechu. Witek uprzedził, że weźmie konfrontację na siebie. Tylko, że wciąż się nie odzywał. Z każdą sekundą rosło we mnie napięcie. Czułam na sobie wzrok ojca, choć byłam zbyt przerażona, żeby unieść spojrzenie. Nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. W najgorszym wypadku mogłam podzielić los swojego brata. Ojciec wyrzekł się go, wyrzucił z domu bez grosza przy duszy, znienawidził, udawał, że przestał istnieć lub co gorsza naprawdę przestał dla niego istnieć. Czy ja poradziłabym sobie z czymś takim? Nie umiałam nawet sobie tego wyobrazić. Serce by mi pękło. Kochałam rodziców. Kochałam ich całą sobą, miłością nieco chorą, bo ilekroć na nich patrzyłam, czułam do nich potworny żal za to, że nie potrafili odwzajemnić uczuć swoich dzieci. A może tyczyło się to tylko mnie, bo Klaudiusz twierdził, że szczerze ich nienawidził, czyli z wzajemnością. Miałam z nim kontakt, nie taki jakiego bym sobie życzyła, ale lepsze to niż nic.

Pani Sarooo...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz