Ciąg dalszy rozdziału 10

1.9K 163 26
                                    

Krystian

Co za dzień. Wszystko, co mogło poszło w nim nie tak jak powinno. Najrozsądniej byłoby się położyć, ale potrzebowałem drinka. Chwilę rozważałem, czy skorzystać z miniaturek, szeregiem ustawionych w lodówce, ale ostatecznie zdecydowałem się wyjść do jakiegoś pubu poza hotel...

Przekląłem w myślach, kiedy zerwało mi połączenie z wifi.

Nie jestem jej nic winny – powtórzyłem sobie. Czekałem cały dzień, żeby się skontaktowała. Moja oferta właśnie wygasła.

Nie włączyłem przesyłu danych, za który operator naliczyłby mi potem tysięcy złotych. Nie kupiłem też lokalnej karty, pozwalającej na tanie korzystanie z internetu w całej Turcji. Postanowiłem delektować się brakiem jakichkolwiek zobowiązań.

Jesteś wolnym człowiekiem.

Tego zawsze chciałeś.

Czy można być szczęśliwszym?

Poczułem potrzebę uczczenia tego, że osiągałem w życiu założone cele. Zamówiłem whisky z górnej półki. Szklanka z płynem na dwa palce kosztowała tyle co kilka butelek popularnego alkoholu w sklepie.

A co? Mogę sobie na to pozwolić. Jestem wolnym człowiekiem. Mam więcej oszczędności niż moje jednoosobowe możliwości ich wydawania. Kto by tak nie chciał?

Nie wziąłem jednak dokładki. To ekskluzywne gówno może nadawało się na ekspozycję, ale na pewno nie do picia. Zniwelowałem niesmak zimnym piwem. Na drugie się nie zdecydowałem. Siedzenie w knajpie zdominowanej rozmowami w języku tureckim, okazało się marną frajdą. Liczyłem, że jutrzejszy dzień będzie bardziej łaskawy, ale to, co zaskoczyło mnie nazajutrz przewyższyło moje oczekiwania. Wystosowana przeze mnie prośba o urlop, która w rzeczywistości nie była szczerą prośbą, a sam urlop stanowił przymus, została odrzucona.

Yeah!

Wracam do pracy.

Został mi tylko tydzień...

Aż tydzień!

... tego okropnego okresu bezczynności.

Ale to OSTATNI tydzień – zatriumfowałem.

Tak to można żyć!

Zapowiadał się piękny dzień. Zresztą... nawet jeśli nie, nic nie było w stanie zniszczyć mojego dobrego nastroju.

No dobra...

Pomyliłem się...

Przed śniadaniem odwiedziła mnie Amanda. Tak się złożyło, że pokłóciła się z pożal się boże Witkiem, a ja byłem jedyną osobą, której mogła się zwierzyć. Tyle, że słuchanie wyzwisk pod adresem Sary nie należało do przyjemności, a informacja o tym, że pożal się boże Witek spędził z nią noc, dalece wykraczała poza mój komfort psychiczny.

Wygoniłem Amandę, choć wolałem myśleć, że zmotywowałem do działania. Kazałem jej po pierwsze przestać obrażać niewinną Sarę, po drugie nie mazgaić się, a po trzecie znaleźć swojego godnego pożałowania chłopaczka i go przycisnąć. (A potem zdać mi raport). Osobiście oczekiwałem szczerej deklaracji o uczciwości tego patałacha wobec swojej dziewczyny. I nie, moim celem wcale nie było zdobycie mimochodem potwierdzenia, że Sara mnie nie zdradziła.

Wcale.

I tak, wiem, że „zdradziła" nie jest najlepszym określeniem.

Sara by tego nie zrobiła...

Pani Sarooo...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz