Rozdział IV. But neca but necare.

2.4K 72 16
                                    

Słysząc dźwięk zamykanych drzwi rzuciłam się do biegu. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do ojca. Jezu, jeśli mu coś zrobili... Nawet nie chciałam o tym myśleć.

Widziałam już światło dochodzące z przedpokoju i w tym samym momencie na coś wpadłam. Ból, który poczułam nie był spowodowany upadkiem tylko mocnym szarpnięciem za nadgarstek. Marcus złapał mnie w ostatniej chwili, a po sekundzie szybko przyciągnął do siebie. Zerknął na mnie badawczym wzrokiem i ułożył dłonie na moich barkach, przyglądając się ranie na policzku.

- Reges Desolationis - szepnęłam. - To oni.

- Zrobił ci coś? Krwawisz - zauważył, nie zwracając uwagi na moje słowa. Musiał wiedzieć.

- Kim są? Czego chcą? Dlaczego akurat my? - Zadawałam serię pytań, próbując uzyskać odpowiedź na chociaż jedno.

Nie wiedziałam dokładnie kim byli. Jedynie słyszałam plotki i domysły innych osób na ich temat. Wiedziałam, że zajmują się zawodowymi zabójcami, ale nie wiedziałam w jaki sposób, ani dlaczego.

- Opatrzę cię - zaproponował, ignorując moje słowa.

Nie naciskałam na niego, chociaż w środku płonęłam z ciekawości i emocji, o której nawet nie chciałam wspominać. Nigdy wcześniej nie czułam strachu. Nie wiedziałam jak sobie z tym radzić, w szczególności gdy dzisiaj poczułam go już drugi raz.

Poszedł do łazienki po apteczkę, a ja do jadalni, gdzie jeszcze niedawno odbywała się kolacja. Usiadłam na jednym z krzeseł i podparłam czoło dłonią, głęboko wzdychając. Nie wiedziałam ile tak trwałam, ale chwilę później dotarł do mnie szelest.

Ojciec usiadł obok mnie i zaczął rozpakowywać skrzynkę, wyciągając z niej potrzebne przedmioty. Namoczył wacik i przetarł ranę, na co syknęłam. Nie bolało, po prostu nie było to przyjemne.

- Trzeba to zszyć - oznajmił, a wytrzeszczyłam oczy. Myślałam, że żartuje lub zaraz powie, że pojedziemy do szpitala, ale nie. Nigdy nie widziałam go tak poważnego.

On chciał zszyć mi policzek teraz. W jebanej, kurwa jadalni.

Bez słowa wstałam i skierowałam się do kuchni. Otworzyłam małą szafkę, i wyjęłam z niej butelkę czystej wódki. Odkręciłam ją i bez zastanowienia upiłam łyk, a potem kolejny i kolejny, aż przestałam czuć jej gorzki smak.

Gdy opróżniłam co najmniej połowę, wróciłam do Marcusa, który siedział dalej w tej samej pozycji. Ani drgnął, przez co moim ciałem ponownie zawładnął strach. Nie wiedziałam o czym myślał, ale chciałam się jak najszybciej dowiedzieć.

- Szyj - rozkazałam, siadając z powrotem na swoim miejscu.

- Należą do organizacji, prawie tak jak my - powiedział, przygotowując odpowiednie przyrządy. - Od pokoleń na nas polują, bo według nich stanowimy zagrożenie dla przeciętnych ludzi. Nasze nazwisko w różnych gronach wzbudza różne emocje. Między organizacjami jesteśmy śmiercią, a na salach sądowych życiem, ale to już wiesz.

Doskonale wiedziałam. Mężczyzna nigdy nie przegrał żadnej sprawy, zawsze wszystkich ratował od niesprawiedliwego osądu. To była dla niego pokuta za wszystkie osoby, których pozbawił życia.

Za osoby, na których wydał niesprawiedliwy osąd.

Morriganowie rzeczywiście przynosili śmierć. Mój rodowód ciągnął się od paru wieków, nie przerywając swoich działań. Dopiero my się odwróciliśmy i postanowiliśmy podążać drogą światła. Mało zabójców wiedziało o tym, że przystąpiliśmy do innej organizacji. Nawet jeśli ktoś wiedział, to i tak słysząc nasze nazwisko myślał tylko jedno.

Kill me First [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz