Rozdział XXXVIII. Spes defluxit

1.3K 60 4
                                    

– Mama? – wykrztusiłam, przyglądając się sylwetce przede mną.

Patrzyłam na kobietę z rozchylonymi ustami i choć bardzo chciałam, nie byłam w stanie nic zrobić. Zwyczajnie stałam i wpatrywałam się w nią w osłupieniu. Musiałam przyznać, że była naprawdę piękna... i tak bardzo podobna do mnie. Nigdy nie widziałam jej zdjęć, więc nie miałam pojęcia jak wyglądała, jednak byłam w stanie to wyczuć. Najbardziej zdradziło ją spojrzenie.

Po kilkudziesięciu sekundach niezręcznej ciszy, skinęła głową. Minimalny uśmiech uformował się na jej wargach, a oczy zabłyszczały. Wydawała się być zadowolona z tego, że mnie zobaczyła, a ja miałam coraz większy mętlik w głowie. Nie wiedziałam co myśleć, ponieważ po raz pierwszy ujrzałam kobietę, która była moją matką, chociaż na to miano nie zasługiwała.

– Tak, skarbie – odpowiedziała, a ja poczułam się dziwnie przez określenie jakim mnie obdarzyła.

– Po co przyjechałaś? – wypowiedziałam ostrzej niż miałam zamiar.

– Mallory, wiem co się stało z Marcusem. – Przez wzmiankę o nim przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. – Informacje w naszych kręgach szybko się rozchodzą. Gdy tylko się dowiedziałam, zdecydowałam się przylecieć, nie możesz być sama w takiej sytuacji.

Jej głos był naprawdę przyjemny i taki kojący. Im dłużej patrzyłam w jej oczy, tym bardziej starałam przekonać samą siebie, że znam osobę, która przede mną stała. Wykazywała się szczerymi intencjami, co mogłam bez wysiłku zauważyć po jej postawie. Na jej ustach widniał delikatny uśmiech, choć w zielonych tęczówkach widziałam smutek, spowodowany zapewne zaginięciem mojego ojca, a jej byłego męża.

– Poza tym, musimy omówić parę kwestii.

Nie wiedziałam o niej w prawdzie nic. Marcus nigdy o niej nie opowiadał, a gdy ja, jeszcze jako dziecko, zaczynałam ten temat zwinnie go ucinał. Nie znałam także powodu ich rozwodu, ani genezy naszej "ucieczki", przez którą zostawiliśmy całą naszą rodzinę na innym kontynencie.

Mimo że w mojej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka, zignorowałam ją. Byłam zmęczona wszystkim, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dni, więc bez namysłu odsunęłam się i przepuściłam Delilah w drzwiach. Nie był to najmądrzejszy ruch, zważając na to, że nie poznałam jej dokładnych zamiarów, ale nie przywitała mnie nożem na gardle, więc byłam w stanie obdarzyć ją tymczasowym kredytem zaufania. Nie miałam też zamiaru z nią wojować, gdy chciała jedynie porozmawiać.

Miałam już zamykać, gdy na ganku zauważyłam jeszcze jedną osobę. Była to starsza kobieta o srebrnych włosach i pogodnej twarzy. Ta nie hamowała się z okazywaniem emocji, ponieważ widziałam mokre ślady łez na jej policzkach. Na początku nie wiedziałam kim jest, jednak tak samo jak w przypadku mamy, dopiero kiedy zerknęłam w jej oczy, dowiedziałam się.

– Babcia? – zapytałam ledwo słyszalnym głosem, a staruszka uraczyła mnie cudownym uśmiechem.

Nie mogłam uwierzyć w to, że przede mną stała Melantha Morrigan we własnej osobie. Kojarzyłam ją ze zdjęć, choć po raz ostatni widziałam je bardzo dawno temu. Była matką Marcusa, o której kiedyś bardzo dużo mi opowiadał. Podobno była najcudowniejszą kobietą w jego życiu, a także nad wyraz dobrą, co zupełnie kłóciło się z zawodem jaki wykonywała przez całe życie.

Kiedy wszyscy znaleźli się już w środku, wskazałam kobietom, aby podążyły za mną. Weszłam do salonu, gdzie usiadłam na jednym z foteli, a babcia wraz z Delilah na kanapie naprzeciw mnie. Przez chwilę trwałyśmy w pełnej napięcia ciszy, aż w końcu zdecydowałam się zabrać głos.

– Czemu zdecydowałyście się przyjechać?

Nie byłam w stanie określić czy się cieszyłam, czy wręcz przeciwnie. Spojrzały po sobie nieodgadnionym dla mnie wzrokiem, a później Delilah zerknęła nieśmiało w moją stronę.

Kill me First [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz