Rozdział XXXIX. Silentium est aureum

1.2K 61 18
                                    

Zdziwiło mnie to, że Delilah nie naciskała na mnie, abym jak najszybciej podjęła decyzję dotyczącą przeprowadzki. Na rozmyślaniach spędziłam kilka dni, które były wyczerpujące głównie z faktu, iż starałam się w jakikolwiek sposób odnaleźć Marcusa. Musiałam wiedzieć dokąd go zabrali, a także czy moje podejrzenia względem rodziny Azraela były słuszne. Wiele bezsennych nocy jednak poszło na marne, ponieważ niczego się nie dowiedziałam. Moją ostatnią deską ratunku była matka, która mogła mi w tym pomóc.

Cały dzisiejszy poranek i część popołudnia przeznaczyłyśmy na przenoszenie toreb i waliz, ale też na gospodarowaniu pomieszczeń, w których Delilah i Melantha miały zamieszkać. Oczywiście sypialnia taty pozostała nienaruszona, dodatkowo zamknęłam ją na klucz, który schowałam w swoim pokoju. Nie chciałam, aby ktokolwiek tam przebywał, ani pomieszkiwał. To pomieszczenie należało wyłącznie do niego i chciałam zachować je w stanie idealnym, ponieważ wiedziałam, że wkrótce do niego wróci.

Oh, jak bardzo naiwna byłam.

Odłożyłam ostatnie pudło na podłogę w pokoju babci. Zajęła ona sypialnie gościnną, znajdującą się na dole, do której mało kto zaglądał. Wszystkie pomieszczenia były w pełni umeblowane, lecz wraz z Marcusem nie korzystaliśmy z większości z nich.

– Jejku, jak tu przytulnie – powiedziała Melantha, wchodząc do pokoju.

Rozejrzałam się po wnętrzu, nieznacznie się krzywiąc. Nie były to moje klimaty, a wystrój nie do końca mnie przekonywał, ale skoro babci się podobał to nie zamierzałam nic mówić. Wszystkie meble miały odcień głębokiego brązu i posiadały mnóstwo zdobień w postaci żłobień. Nie pasowały do reszty budynku, dlatego zostały wrzucone do jednego pokoju. Przeszłam przez jasny dywan, kierując się w stronę drzwi.

– Pomóc ci w czymś jeszcze? – zapytałam, spoglądając na rozanieloną kobietę.

– Nie, kochaniutka, dziękuję za wszystko. Zacznę się wypakowywać! – zawołała energicznie, unosząc palec w górę i popędziła do swoich walizek. Zdziwiłam się, ponieważ sprawiała wrażenie zupełnie innej osoby niż podczas naszego pierwszego spotkania. Teraz była szczęśliwsza, a jej dobry humor był bardzo zaraźliwy. – Razem z twoją mamą będziemy wychodzić pod wieczór, bo musimy załatwić parę spraw – poinformowała mnie.

Skinęłam głową z lekkim uśmiechem i wyszłam z pokoju.

Słyszałam, że Delilah krzątała się na górze, zapewne również przystrajając swój pokój. Ruszyłam do kuchni w celu zrobienia sobie kawy, jednak gdy tylko kuchenna wyspa znalazła się w zasięgu mojego wzroku, zamarłam. Przetarłam oczy, mając nadzieję, że były to jedynie omamy spowodowane nikłą ilością snu, lecz nie. Na blacie naprawdę stał bukiet kwiatów, a dokładniej piwonii. Ostrożnie do nich podeszłam i obejrzałam różowe płatki z każdej strony. Na początku myślałam, że któraś z kobiet przyniosła je, aby ozdobić wnętrze, ale kiedy uniosłam liścik, który był do nich doczepiony, zwątpiłam w to.

Moje najszczersze kondolencje, skarbie.

Na parę chwil zabrakło mi tchu. Przecież przechodziłam tędy dosłownie kilka minut temu! Jakim cudem on tutaj wszedł? Zrobił to wszystko bezszelestnie, jednak nie to martwiło mnie najbardziej. Czytając treść notki poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

Marcus został porwany. On żyje. Musi żyć. Ktoś robi sobie ze mnie żarty. On chce, żebym się bała. Żebym się złamała.

Powtarzałam te wszystkie słowa niczym mantrę, próbując się uspokoić.

Chcąc pozbyć się nieprzyjemnego palenia w przełyku, chwyciłam cały bukiet i wyrzuciłam go do śmietnika.

~*~

Kill me First [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz