Rozdział XVIII. Bona fide

1.7K 75 6
                                    

Uniosłam powieki i pierwszym co ujrzałam było niebo. Ciemne, zachmurzone niebo, które zwiastowało burzę. Nienawidziłam tego, burza była jedną z rzeczy, których się cholernie bałam. Nigdy nie można było przewidzieć co matka natura dla nas szykuje.

W pośpiechu podparłam się rękami, lecz równie szybko zastygłam w miejscu, czując jak gwałtownie skoczył mój puls. Leżałam na trawie. Leżałam na niej jedynie w połowie, bo moje nogi i tyłek zwisały z urwiska. Delikatnie podparłam się na dłoniach i podciągnęłam w górę, uważając na każdy ruch.

Odetchnęłam, gdy znalazłam się w bezpiecznej odległości od przepaści

Tak mało dzieliło mnie od upadku.

Wstałam i rozejrzałam się dookoła. Nie pamiętałam jak się tutaj znalazłam. Przeszukując pamięć zrozumiałam, że tak naprawdę nic nie pamiętałam. Miałam na sobie zwyczajne ubrania, jednak były ubrudzone od ziemi i błota. Próbowałam zidentyfikować miejsce, w którym się znajdowałam, ale nie umiałam. Przypominało klif. Ten, na którym byłam niedawno z Zaynem. Za mną była ławka, siedzieliśmy na niej. Ale nie było tutaj barierek. Tych metalowych, przerażających barierek.

Później dotarło do mnie, że cisza była głucha. Dookoła mnie rosło mnóstwo drzew, lecz nie wiał wiatr, przez co nie słyszałam nawet szelestu liści. Po chwili musiałam otulić się ramionami, czując dreszcz przechodzący po moim kręgosłupie.

Podeszłam do drewnianego siedzenia. Wpatrywałam się w nie. Potem usłyszałam jakiś dźwięk.

Miałam ochotę się rozpłakać, gdy go rozpoznałam. To nie mogła być prawda. Nie, nie, nie...

Stuk, stuk, stuk...

Hałas był coraz głośniejszy. Szybszy. Nabierał tempa. Zbliżał się.

– Pomocy!

Stukanie ustało, a zamiast tego usłyszałam wołanie. Prędko odwróciłam się w stronę skarpy i zauważyłam jedynie dłoń, która trzymała się wystającej części trawy. Ktoś z niej zwisał. Podbiegłam do osoby, potrzebującej ratunku. Wierzgał się, próbując się podciągnąć, ale był zbyt słaby. Nagle zerwał się porywczy wiatr. Roztrzepał czarną czuprynę tej osoby.

– Złap się mnie! – zawołałam i wystawiłam rękę, przesuwając ją coraz niżej, aby mnie zauważył.

Prawie leżałam na ziemii, chcąc złapać jego drugą dłoń, która bezwiednie zwisała przy tułowiu. Wyciągnęłam ramię najdalej jak umiałam. Całe ciało mnie paliło od wysiłku. Czułam, że zaraz sama spadnę.

– Nie sięgam! – krzyknęłam. – Podciągnij się!

Po moich słowach jego ciało zaprzestało jakichkolwiek ruchów. Długie, kościste palce ledwo trzymały się powierzchni i z każdą chwilą coraz bardziej się osuwały. Nie mogłam pozwolić na to, aby się puścił.

– Nie sądziłem, że będziesz chciała mnie uratować. – Jego głos stał się mroczny. Przesiąknięty złem.

Uniósł głowę. Mrok nie pozwalał mi dojrzeć detali. Jednak jedną rzecz rozpoznałabym wszędzie. Oczy. Białe, puste, pozbawione duszy...

Zamarłam. Jak najszybciej chciałam zacząć uciekać, ale on mi na to nie pozwolił. Chwycił mój nadgarstek i pociągnął w dół. Zapierałam się ja mogłam, ale był silniejszy. Jeden mocniejszy ruch wystarczył, abym oderwała się od ziemi i...

Otworzyłam powieki, zrywając się do siadu. Dyszałam, nie mogłam złapać tchu. Byłam spocona, ubrania lepiły mi się do ciała. Wplątałam palce we włosy i pociągnęłam je z całej siły. Chciałam mieć pewność, że to nie był już sen. Że byłam bezpieczna.

Kill me First [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz