Rozdział XIV. In omnia paratus

1.7K 75 1
                                    

Przemierzając kolejny korytarz czułam coraz większy niepokój. Stres mieszał się z adrenaliną, która sprawiała, że cała drżałam i byłam naładowana negatywnymi emocjami. Brunet idący u mojego boku wydawał się być oazą spokoju. Nic w jego wyglądzie nie zdradzało, że się niepokoi.

Przed nami przeszło paru ochroniarzy, którzy ustawili się w docelowym pomieszczeniu. Kazano nam wejść głębiej, więc tak też zrobiliśmy i wyczekiwaliśmy pojawienia się Edwina. Cieszyłam się z tego, że gabinet wyglądał normalnie w porównaniu do poprzedniego, w którym się znajdowałam. Ten, mimo że urządzony został w ciemnych i surowych odcieniach to miał w sobie pewien spokój.

– Proszę, usiądźcie. Nie krępujcie się.

Usiedliśmy na dwóch wielkich fotelach okalanych brązową skórą. Mężczyzna usadowił się naprzeciw nas, zakładając jedną nogę na drugą i splatając palce u dłoni. Przyglądałam mu się bardzo uważnie. Włosy zaczesane do tyłu lśniły w świetle lampki na biurku, a blizna przecinająca skroń była bardziej widoczna niż na zdjęciu. Dziwnie patrzyło mi się na sobowtóra osoby, którą zabiłam.

– A więc, pani Flores i pan Anderson – zaczął, zwracając się do nas fałszywymi nazwiskami, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą. – Oczywiście niezmiernie mi miło, iż przybyliście na tą jakże ważną okazję, ale... Nie pochwalam metod jakie zastosowali państwo wobec pana Wooda. Nie jest to pierwszy raz, gdy sprawia problemy, jednak jak dotąd jeszcze nikt nie posunął się do tak drastycznych działań.

Czułam się jakbym uczestniczyła w rozmowie wychowawczej. Jak on śmiał oceniać mnie za to, co zrobiłam, gdy sam robił o wiele gorsze rzeczy? Uważał, że stworzenie takiego miejsca jest wręcz świetnym pomysłem, którym chwalił się na lewo i prawo. Patrzył na nas z pewną wrogością i zapewne oczekiwał wyjaśnień. Nie chciałam odzywać się jako pierwsza, bo słowa jakie cisnęły mi się na język mogły spowodować niechciany odwet.

Po chwili milczenia do moich uszu dotarł cichy śmiech, a kiedy odwróciłam głowę zorientowałam się skąd pochodzi. Klatka piersiowa Azraela unosiła się od stłumionego śmiechu pełnego drwiny, po chwili jednak przybrał zupełnie obojętny wyraz twarzy i spojrzał na Edwina.

– Czy coś pana bawi, panie Anderson? – zapytał ponurym głosem.

Wydawał się zirytowany jego zachowaniem, może nawet zdenerwowany.

– Fakt, że muszę się tłumaczyć dlaczego gwałciciel dostał to, na co zasłużył – odparł, jednocześnie tocząc walkę na spojrzenia z mężczyzną.

Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, a ja nie wiedziałam jak to przerwać. Przez dwa dominujące charaktery, które teraz mierzyły się wzrokiem w pomieszczeniu panowała grobowa cisza i zapewne wszyscy zgromadzeni siedzieli jak na szpilkach. Oboje byliśmy uzbrojeni, więc jeden niewłaściwy ruch i w pokoju rozpęta się istne piekło.

– Margaret. – Zwróciłam ku niemu swój wzrok, w porę orientując się, że mówił do mnie. – Co słychać u męża?

Kurwa. Kurwa. Kurwa.

Starałam się sprawiać pozór, że ta kwestia w żaden sposób na mnie nie wpłynęła. Czy to było podchwytliwe pytanie? Azrael na wejściu przedstawił mnie jako swoją narzeczoną. Szybko przeszukałam swój umysł w celu odnalezienia twarzy ochroniarza, który nas wpuszczał. Z tego co mi się wydawało nie było go z nami w pomieszczeniu, więc nie miał jak nas wsypać. Musiałam postawić wszystko na jedną kartę.

– Wszystko w porządku – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. – Miał się zjawić, ale coś mu wypadło.

Nie mogłam odpowiedzieć lakonicznie, aby nie wzbudzić podejrzeń. Ale z drugiej strony moje gadanie może mnie pogrążyć. Nas. Jedna fałszywa informacja może przekreślić nasze szanse.

Kill me First [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz