Zabrana nadzieja.

118 11 3
                                    

Forest czasem zastanawiała się, w jaki sposób wiecznie lustro nie pękało, kiedy się w nim przeglądała, a zwłaszcza po nieprzespanych nocach takiej jak dziś.

Wyglądała jak siedem nieszczęść pomnożone dodatkowo razy minimum cztery. Podkrążone oczy, ślady pojedynczych łez na lichach, splątane włosy. Czuła się jeszcze gorzej, niż jak się na nią patrzyło.

Zasłoniła rolety, by nie przepuszczały nawet jednego promyka księżyca i zgasiła nocną lampkę. Był ranek, a jej pokój spłowiał ciemnością. Zaraz po tym położyła się z powrotem na łóżku i zakopała się w pościeli aż po sam nos, zaś wzrok wbiła w sufit gdzie wisiały gwiazdki świecące w ciemności. Zaczęła je liczyć, każdą po kolei. Oddzielała kolorami, wielkością, rodzajem.

Miała z nimi wiele wspomnień. Niby tych dobrych, a jednak cholernie złych na ten moment. Były przeszłością, pamięcią którą chciałaby wymazać. Przeszywającym ciało i serce bólem.

— Jak będziesz za mną tęsknić to spójrz na swoje gwiazdki, ja będę patrzyć na księżyc. Będziesz moim księżycem, a ja twoją gwiazdką. — powiedziała, wycierając kciukiem łzy Rosalie.

Dowiedziała się, że nie będą widzieć się przez dwa dni w czasie świąt imperialnych i pękła na samą myśl o tęsknocie.

Musiała w końcu pozbyć się tych gwiazd. Były śliczne, ale kurewsko bolały każdej nocy. Poderwała się z łóżka i przestawiła średniej wielkości szafkę na środek pokoju. Wskoczyła na nią i, stając na palcach, zaczęła zrywać multum naklejek od razu zrzucając je na podłogę. Niekontrolowane łzy cicho zaczęły płynąć po jej twarzy.

— Możesz płakać, to nic złego. — próbowała ją uspokoić.

A ona próbowała przestać o tym myśleć, ale to wszystko znów wracało. I tak niemal codziennie. Gdy płacz zawrócił jej w głowie i mało nie spadła, zdecydowała się poddać. Nie brakowało jej jeszcze połamanych nóg.

Wróciła do łóżka. Miała zamiar spędzić w nim cały dzień, nie siląc się nawet na zjedzenie czy jakiekolwiek słowo, nawet to samo do siebie. Odwodnieniem też się nie martwiła.

Szybko związała włosy w niechlujnego koka i zaszyła się w pościeli. Przymknęła oczy, licząc, że jeszcze zaśnie, jednak nic na to nie wskazywało. Przeklnęła na siebie.

Kiedy przychodził moment w którym nie marzyła o niczym innym niż o śnie, to on wymijał ją szerokim łukiem. Naprawdę nie wiedziała, co działo się z jej zegarem biologicznym. Był gorszy niż noworodka, który potrafił nie spać całą noc tylko po to, żeby w południe położyć się na godzinną drzemkę a przez kolejne płakać z niewyspania.

— Śpisz? — Meg weszła ostrożnie do pokoju. Po raz kolejny zaklnęła, modląc się o chwilę spokoju. — Musisz wstać..

— Nigdzie nie idę. — mruknęła, nakrywając głowę kołdrą. — Nie dziś Meg, proszę. 

— Ros.. naprawdę musisz i to nie mój wymóg. — spojrzała bezsilnie na przyjaciółkę, której mina nie wykazywała tej co zawsze. Zmarszczyła brwi. Megan nie często się martwiła, a jak już to nie bez powodu, a to samo w sobie dało jej do myślenia.

Niechętnie ustała na proste nogi i założyła dziennie kapcie. Nie miała sił się ubierać, więc pozostając w piżamie ruszyła za przyjaciółką, która migiem wyszła z pokoju. Rosalie cholernie się to nie podobało.

— Możesz mi powiedzieć co się dzieje? — truchtem podążała za jej szybkim krokiem. Viser jednak zamiast zwalniać, to jeszcze bardziej przyspieszała w ciągłym milczeniu. — Megan! — krzyknęła, zatrzymując się. Dopiero wtedy dziewczyna zatrzymała się za nią.

Blackout: Pokolenie Wampirów [gxg]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz