Wartości wygranej.

116 12 9
                                    

Na następne spotkanie zaingerowane przez Hunter, obie dziewczyny szły z różnymi nastawieniami. Zupełnie jak podczas pierwszego, gdzie Rosalie miała nadzieję, że będzie tym ostatnim zaś Valentina oczywiście - wręcz przeciwnie. Chciała toczyć to dalej. Tym razem bez większych, zbędnych intryg, a z pomocą naturalnej chęci pomocy dla imperia.

Przecież szło im dobrze, czy nie..?

Południem spotkały się w zagłębieniu skał i bez osób postronnych. Jako para ciągnęły za sobą tylko wyłącznie zmęczenie i małą część, jeszcze nie wyleczonego kaca. Zależało im na szybkim wywiązaniu się z swoich planów, więc żadna nie zwracała uwagi na kłody rzucane pod nogi.

Rosalie choć raz chciała, by wszystko poszło zgodnie z jej myślą, aczkolwiek zdążyła zauważyć, że Valentina łatwo nie odpuszczała, więc niezależnie co miała do powiedzenia, tak czy siak była na przegranej pozycji. Z jednen storny strasznie ją to irytowało, zaś z drugiej miała żal do siebie.

Umiała walczyć o swoje, ale kiedy miała na to siły. Przecież była panią własnego losu. Ona powinna o nim decydować. Nie wampirzyca pozostająca w jej głowie niemal ciągle od jakiegoś czasu.

Spojrzały sobie w oczy.

Tęczówki Valentiny z miejsca zaszły lekką zielenią, czego nie dało ukryć się przed Rosalie. Uważała, że zielone oczy bardziej pasowały czarnowłosej niż te czerwone, jednak wciąż nie rozgryzła na jakieś zasadzie zmieniały swój wizerunek.

I już więcej nie chciała.

— Myślę że to moment naszego rozstania, Valentino — odchrząknęła, wbijając wzrok w punkt za nią.

— Brzmi jak zerwanie — zażartowała, licząc na rozluźnienie skurczu kumulującego się w podbrzuszu. Nie podobał jej się fakt, że nie była pewna dlaczego organizm płatał jej figle.

— Jakby nie patrzeć to nim jest. Chcę się wycofać — oparła się plecami o kamień, zaś Hunter ustala naprzeciw niej. Gdyby była kilka centymetrów bliżej, Forest z pewnością nie miałaby czym oddychać. Nie z powodu uroku czarnowłosej, a zwyczajnego naruszenia strefy osobistej.

— Kłamiesz, Rosalino — zbliżyła się te kilka centymetrów. Szatynka wstrzymała oddech podejrzewając, że tak to się właśnie skończy.

— Nie — zacisnęła zęby, by zebrać się na ponowne zajrzenie w jej oczy. — I nie Rosalina, ile mam powtarzać? — wydostała się ze strefy dyskomfortu i tym razem to ona przycisnęła wyższą do ściany.

— Silna jesteś — mruknęła co rozproszyło Rosalie na tyle, aby odsunęła się z grymasem na twarzy.

— Przestań, Valentino — ponownie oparła się o ścianę. Równolegle do tamtej, przy której stała Vale.

Miejsce pomiędzy dwoma skałami nie było jakieś szerokie, więc względem Forest wciąż były za blisko siebie. Nie wiedziała dlaczego dziś tak bardzo ceniła sobie przestrzeń prywatną. Niemniej jednak, Hunter także znów ją naruszała. Wystarczyły dwa kroki, a ich twarze były naprzeciw siebie.

— Nie Valentino — poprawiła, choć sama nie trzymała się zasad jej imienia. Rosalie udało się to wyhaczyć.

— Nie będzie nam to więcej potrzebne — przypomniała l, wciąż nastawiając się na swoją wygraną. Chciała być już w swoim pokoju i najchętniej to iść spać. Niewystarczająco się przed tym zregenerowała.

— Dlaczego chcesz się wycofać? Nie naruszyłam większości zasad, choć mogłam to zrobić — na jej wargach pomalowanych na bordowo widniał pewny uśmiech. Nerwy Ros powoli puszczały z lin na których je związała.

Blackout: Pokolenie Wampirów [gxg]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz