Na kolana albo strzelam

389 11 10
                                    

                                                                             Hailie

Otworzyłam oczy. Bardzo bolała mnie głowa i kręcił, rozmazywał mi się obraz. Rozejrzałam się. Znajdowałam się w małym pokoju, w którym nic się nie znajdowało. Spróbowałam powoli wstać. Nie udało się, więc przeskanowałam pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś ostrego. Nic. Ani jednego mebla, okna, gwoździ czy nawet jakiejś wystającej deski. Cholera. Ręce miałam związane tak mocnym sznurem, że nie było nawet mowy o przegryzieniu lub wyrwani się z niego. Zostałam tu sama. Całkiem sama. Nie użalaj się nad sobą- skarciłam się w głowie- Podsumuj swoją sytuację.

Okej... Podsumowując swoją sytuację to znalazłam się w czarnej dupie. Nie wiem gdzie jestem, jestem głodna, osłabiona i pewnie odwodniona. Nie wiem gdzie są  moi bracia, a oni nie wiedzą gdzie jestem ja. Możliwe że nie ma mnie w stanach, nie wiem co ci goście którzy mnie porwali chcą mi zrobić oraz nie wiem która jest godzina. Nawet okna tu nie mam! Nagle zaskrzypiały drzwi. Podskoczyłam i zaczęłam się trząść. Do małego i ciemnego pokoiku wszedł wysoki mężczyzna. To nie był ten sam facet co mnie porwał.

-Obudziła się- krzyknął za drzwi po czym do mnie podszedł.- Mała perełka Monetów.... Świetnie- zaśmiał się.

Zamarłam.

-Czego ode mnie chcecie?- zapytałam cicho i słabo.

-Od ciebie nic- mruknął a po chwili dodał- Troszkę cię pomęczymy a potem sprezentujemy twoje ciało. Oczywiście twoim braciom.- uśmiechnął się do mnie i wyszedł.

Automatycznie zaczęłam się wyrywać. Serce waliło mi jak szalone. Dostałam gęsiej skórki, a z twarzy odpłynęła mi krew. Rozglądałam się jak szalona za czymkolwiek co pomogłoby mi się wydostać. Adrenalina robi swoje bo na drugim końcu pokoju dostrzegłam szczelinę w ścianie. Tak! Doczołgałam się do niej na kolanach i zaczęłam trzeć więzły. Zajęło mi to chwilę ale udało mi się je przeciąć. Fala ulgi zalała moje serce. Nagle usłyszałam krzyki. Zastygłam w miejscu. Do mojego pomieszczenia wbiegł jakiś napakowany mężczyzna, a gdy zobaczył że jestem rozwiązana, wyciągnął broń. 

-Idziesz ze mną- syknął i złapał mnie mocno z rękę.Jęknęłam z bólu ale udałam się tam gdzie mnie ciągnął. Super, znowu do vana. Odjechaliśmy natychmiast. Ciekawe gdzie się tak spieszył. Kierowca nie dbał nawet by mnie związać z powrotem. I to był jego najgorszy błąd.

                                                                POV: Dylana

Jechałem autem przez pustą drogę przeszukując każdy napotkany budynek. Bliźniacy już spali ale ja nie zamierzałem zasnąć. Była 2:00 w nocy a powieki same mi się przymykały. Wszyscy byliśmy zmęczeni szukaniem Hailie ale robiliśmy to już dwa dni. Nic nie znaleźliśmy. Na czarnym niebie leciał nasz helikopter i przeszukiwał lasy i pola obok autostrad. Po kolejnej godzinie szukania zadzwonił do mnie Vince. Nacisnąłem zieloną słuchawkę.

-Halo?

-Dylan, mamy coś-odparł lodowatym tonem- Jedź dalej aż skończy się las. Dokładny adres przesyłam ci na telefon- powiedział i się rozłączył.

Nie zastanawiając się ani chwili, dodałem gazu.

                                                              POV: Vincenta

Dylan dojechał pół godziny później. Zaparkowaliśmy trochę dalej od budynku by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Wraz z Willem i Dylanem ruszyliśmy do środka z bronią. W środku nikogo nie było. Wchodziliśmy do każdego pokoju. W jednym z nich znaleźliśmy biuro z biletami. Zalała nas fala ulgi. Nie mając biletów nie wyjadą ze stanów. 

-Ej, jeszcze tutaj!- krzyknął Dylan wbiegając do kolejnego pokoju.

-Nie drzyj się tak- warknąłem ale podążyłem zaraz za nim.

Wtargnęliśmy do pustej salki, w której nie było nic, oprócz sznura leżącego na ziemi. Dylan złapał go i przyjrzał się uważnie.

-Wygląda na rozszarpany...- myślał na głos-..... ale dziewczynka nie przecięłaby go zębami.

Podszedłem do ścian i zacząłem się im przyglądać. Niewykluczone, że znajdziemy jakiś gwóźć czy może coś ostrego. Przeskanowałem wzrokiem wszystkie płaskie powierzchnie aż natknąłem się na dość ostrą, małą szczeliną w ścianie. Ze środka wystawały małe kawałki sznurka.

-Ona tu była. Najwidoczniej Hailie musiała rozerwać sznur o tę szczelinę- poinformowałem lodowatym tonem.- Jednak nie ma ani śladu poszlak gdzie mogłaby teraz być.

Dylan i Will spuścili wzrok. Rozczarowani wróciliśmy do samochodów i zaplanowaliśmy plan, na dzień. Teraz mieliśmy się przespać, bo nadal była około 2:00 w nocy.

                                                                    Hailie

Obeznałam się z samochodem na tyle, by wiedzieć, że nie ma tu nic, co pomogłoby mi się wydostać. Z bezsilności opadłam na fotel. Nadchodził ranek. Światło słoneczne błądziło gdzieś w aucie, aż nagle coś mnie oślepiło. Spojrzałam w źródło blasku. W kieszeni kierowcy spostrzegłam pistolet. Moje oczy się rozszerzyły bo (umówmy się) po tym co przeszłam nie spodziewałam się aż takiego zwrotu akcji. Tylko jak mogłam go przejąć? Drżącą dłonią sięgnęłam po broń. Byłam cała spocona na myśl, że może mi się nie udać. Co by wtedy zrobił ten facet? Przecież i tak mieli mnie skrzywdzić.... Czas działać. Raz się żyje nie? Moja dłoń powoli zbliżała się do lufy przeklętego przedmiotu. Moje serce galopowało jakby zaraz miało przestać bić. Delikatnie złapałam za broń. Pociągnęłam ją do góry najdelikatniej jak mogłam. Udało się! Nie wierzę! Uradowana spostrzegłam że obok mężczyzny ładuje się jego telefon. Dobrze wiedziałam co zrobię. Musiałam tylko poczekać aż się zatrzymamy.

                                                              ~~~~~~~~

Na postój nie musiałam czekać długo. Stresowałam się na myśl co będę musiała zrobić. Obmyśliłam sobie w głowie szybki plan, a pistolet schowałam w rękawie. Wyjrzałam przez okno. Obok małego, betonowego i niezbyt estetycznego budynku znajdował się nieduży lasek. Było widać jego koniec, który jak mi się wydawało, nie był daleko. Nagle otworzyły się moje drzwi. Stanął w nich ten sam kierowca i szarpnął mnie za ramię. Pospiesznie wyszłam z auta. Mężczyzna sprawdził kieszeń (tą w której nie było już jego narzędzia zbrodni), spojrzał na mnie z niechęcią i wszedł z powrotem na miejsce kierowcy, szukając pistoletu. Obejrzałam się na boki, upewniając się, że nikt nas nie widzi. Wzięłam wdech i spokojną ręką wyjęłam przedmiot z rękawa, który od razu odbezpieczyłam. Na dźwięk kliknięcia kierowca się na mnie obejrzał. Na krótką chwilę zamarłam po czym wycelowałam lufą w jego głowę. Facet wybałuszył oczy i z otwartą szczęką wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany.

-Ręce do góry- warknęłam. Podbródek mi drżał, ale starałam się nie okazywać słabości- Odejdź na cztery metry- powiedziałam ponownie ostrym, lodowatym tonem. 

Mężczyzna odsunął się, jak kazałam.

- A teraz na kolana, albo strzelam.

Rodzina MonetWhere stories live. Discover now