Rodzina

426 11 4
                                    

                                                            POV: Tony'ego

Schodziłem ze schodów żeby opierdolić Dylana za hałas gdy nagle zobaczyłem Hailie. Wypuściłem szklankę z dłoni i zamarłem. Patrzyłem to na Hailie to na Dylana skołowany aż zacząłem łapać że ona nie umarła. Ona nie umarła.

-Hailie?- zapytałem.

-M-hm- odpowiedziała z zaciśniętym gardłem.

-Co? Jak? Ale... CO?!

-Cicho bądź- uciszył mnie Dylan. 

Nie przejmując się szkłem zszedłem do nich i objąłem Hailie mocno.

-Jak?

                                                      Hailie

Tony i Dylan tulili mnie na zmianę, a ja nadal byłam skołowana.

-Ale przecież ja żyję... O co wam chodzi?- łkałam w bluzę Tony'ego.

-Lekarz nam powiedział że  nie przeżyłaś operacji- powiedział Dylan i głos mu się załamał.

-No bo mnie porwali!- wykrzyknęłam tak głośno jak mogłam.

-CO?!- powiedzieli w tym samym czasie moi bracia.

Opowiedziałam im o tym jak się obudziłam na sali operacyjnej, o grożeniu pielęgniarce, o lekach nasennych, o porwaniu, o tym jak uciekłam i o tym jak pomogła mi Margaret.

-... No i ta kobieta pomogła mi dostać się tutaj...- powiedziałam ledwo słyszalnie.

-Jezu, Hailie, tak cię przepraszam- powiedział Dylan obejmując mnie znowu.

-Za co niby? To nie twoja wina tylko....

-To nasza wina- dodał Tony.- To my nawet nie sprawdziliśmy czy faktycznie to jest racja. Po prostu się załamaliśmy i tyle.

-Najważniejsze, że jesteś dziewczynko- dopowiedział Dylan.

Siedzieliśmy chwilę na kanapie po czym mój ból dał po sobie znać. Zjechałam z kanapy na podłogę.

-Boli...- wymamrotałam.

-I ten gamoń zabrał cię z sali operacyjnej?!- dopytywał Tony, stawiając mnie na nogi, a gdy pokiwałam głową, przez usta przeleciała mu fala najrozmaitszych przekleństw i obelg.

                                                          ~~~~~~~~

Chłopcy zawieźli mnie do szpitala. Innego niż tamten oczywiście. Leżałam na łóżku i odpoczywałam, a chłopcy przy mnie czuwali. Nagle Dylanowi zawibrował telefon.

-Cholera. Vincent dzwoni. Nie powiedzieliśmy mu że wychodzimy- mruknął i odebrał.

                                           POV: Vincenta

Po dojechaniu do domu wszyscy pragnęliśmy jednego: odpoczynku. Weszliśmy więc wraz z Willem i Shane'em do rezydencji, a to co ujrzeliśmy, wprawiło nas w szok. Na schodach i podłodze były szkło.

-Dylan? Tony?- zawołałem ich ale nikt nie odpowiedział- Shane, idź po nich- rozkazałem.

Zaniepokoiłem się tym więc sam zacząłem chodzić w jedną i w drugą stronę. Po chwili zbiegł do nas rozemocjonowany Shane.

-Vince nie ma ich!- spanikował.

 Zacisnąłem szczękę i sięgnąłem po telefon.

                                               Rozmowa Vince'a i Dylana

Rodzina MonetWhere stories live. Discover now