Rozdział XX

21.7K 1.1K 19
                                    

Niechętnie wchodzę do mieszkania kobiety,która od razu wciska mi do rąk małą karteczkę.
-Mam nadzieję,że sobie poradzisz-komentuje,wyjmując gotówkę ze skórzanego portfela-Pamiętam,że oferowałaś mi swoją pomoc-dodaje,widząc moje zdziwienie-A ja jestem pamiętliwa,kochanie.
-Chętnie pani pomogę-silę się na uśmiech.Do moich nozdrzy dociera zapach przypalonego garnka,a z pomieszczenia nazywanego przez gospodynię kuchnią,wydobywają się kłęby dymu.
-O cholercia!-pani Robinson biegnie prosto do kuchni,a ja podążam za nią,by sprawdzić czy nie potrzebuje pomocy.
-Na stare lata człowiek jest zdolny nawet wodę przypalić!-krzyczy i ściąga garnek z gazu.Ja natomiast otwieram okno i chwytając ściereczkę,wymachując nią,by rozgonić kłęby dymu.
I pomyśleć,że ta kobieta jest naszą sąsiadką!Jeszcze kiedyś wylecimy przez nią w powietrze.
Kiedy sytuację udaje się opanować wracamy do przedpokoju.
-Tylko proszę,kup wszystko.Muszę przygotować syrop i maść domowej roboty,bo moje kolana nie są już tak sprawne jak za młodu-poprawia na plecach haftowaną chustę.
-Postaram się-mówię i odbieram od niej wiklinowy kosz na zakupy.
Kiedy wychodzę na ulicę,czytam ową listę zakupów.W mieszkaniu pani Robinson byłoby ciężko,bo zdecydowanie brakuje tam światła.Każde z pomieszczeń jest ponure,a to wszystko przez ciemne zasłony,które przysłaniają okna.Kobieta chyba nigdy ich nie odsłania,jakby bała się światła słonecznego.Jest dziwna,bardzo dziwna.

Przez następne trzy godziny biegam po mieście i szukam przeróżnych produktów,które pani Robinson zapisała na małej karteczce atramentem.Tak,atramentem!Swoją drogą ona jest chyba jedyną osobą,która nadal używa atramentu i gęsiego pióra.

Kiedy ponownie staję przed drzwiami naszej sąsiadki,czuję się, jakbym przebiegła maraton.
Staruszka wpuszcza mnie do środka i zaciera ręce,a ja jestem szczęśliwa,że mogę wkońcu odstawić wypełniony po brzegi koszyk wiklinowy.Podaje jej pieniądze,które zostały z zakupów i łapię za klamkę drzwi wyjściowych.

-Zapraszam dalej,zaparzyłam herbatę!
-Już późno-zerkam na zegarek-Muszę iść.
Jakoś nieszczególnie raduje mnie wizja picia herbatki parzonej z Bóg wie czego.
-Ach,wy młodzi-macha tylko ręką.
-Do widzenia!-znikam czym prędzej na klatce schodowej.
Zawsze byłam osobą chętną do pomocy innym,zwłaszcza starszym i słabszym,ale w tym przypadku mam nadzieję,że ta kobieta o nic mnie więcej nie poprosi.

W naszym mieszkaniu unosi się przepiękny zapach.Makaron z serem!
Czuję,że cieknie mi ślinka.
-Nareszcie jesteś!-w kuchni zastaję Michaela z patelnią w dłoni.Rozkłada danie na dwa talerze.
-Zakupy dla pani Robinson to niemałe wyzwanie!-siadam na barowym krzesełku i dopiero teraz czuję,jak bardzo bolą mnie nogi-Swoją drogą ta kobieta żywi się chyba powietrzem!Na liście zakupów nie znalazłam chociażby jednego normalnego produktu,a wszystko kupiłam w sklepach zielarskich.
-Od razu mówiłem,żebyś ją spławiła-stawia przede mną talerz.
-Nie potrafię tak,to starsza kobieta.
-Cwana bestia-podsumowuje i zabiera się za jedzenie-Znalazła sobie naiwną dziewczynę i korzysta.
-Skarżyła się na ból kolan,nie mogłam odmówić-wkładam do ust porcję makaronu.Jest przepyszny.Michael gotuje obłędnie!
-Żebyś to widziała,jak po schodach biega!-chłopak prycha-Smakuje Ci?
-Szczerze?-mrużę oczy.
-Szczerze.
-Nie najgorsze-uśmiecham się złośliwie.Uwielbiam się z nim przekomarzać.
-Śniadanie robisz Ty i to do łóżka!-mierzy we mnie palcem wskazującym.
-Nie zapominaj,że to ja się dla Ciebie poświęciłam i odstawiłam tą całą szopkę przed Twoją matką! Chyba należy mi się za to chociażby śniadanie-mówię między kęsami.
-Mam lepszy pomysł.Mógłbym odpłacić Ci się w inny sposób-pochyla się i szepcze zmysłowo.
-W tej chwili mam ochotę tylko na prysznic i łóżko.
-Właśnie o tym mówię-uśmiecha się figlarnie.
Unoszę z rozbawieniem lewą brew.
-Mamy całe mieszkanie dla siebie...-kontynuuje szeptem-Tylko pomyśl,co moglibyśmy robić.
-A masz w zanadrzu jakieś mniej niemoralne propozycje?-łapię za kołnierz jego koszuli i odpinam dwa górne guziki.
-Specjalizuję się w niemoralnych propozycjach.
-To udało mi się już zauważyć.Idę pod prysznic-wstaję jak gdyby nigdy nic i wychodzę.
Wiem,że Michaelowi niezbyt się to spodobało,ale trudno.
Jutro będę musiała zabrać swoje rzeczy z jego szafy i przenieść je z powrotem do swojej.Dziś nie mam na to siły.
Biorę szybki prysznic i zakładam koszulę chłopaka,w której śpię już którąś noc z rzędu.Uwielbiam ją.Jest miękka,delikatna i pachnie nim.Idealna alternatywa na dzisiejszą,samotną noc we własnym już łóżku.
Wchodzę do swojego pokoju i kiedy już mam zamknąć za sobą drzwi,powstrzymuje mnie Michael.
-Co robisz?-pyta.
-Idę spać-patrzę na niego,jak na wariata.Do licha,co mogę robić o tej porze?
-Chyba żartujesz-patrzy na mnie z rozbawieniem.Powiedziałam coś śmiesznego?
-Twoje miejsce jest teraz tutaj-prowadzi mnie do swojej sypialni-Nie każ mi spędzać tej nocy samotnie.
-Michael,jestem zmęczona-wzdycham,siadając na skraju jego łóżka.Moje wilgotne jeszcze włosy utworzyły mokre plamy na białym materiale koszuli w taki sposób,że w niektórych miejscach stał się on niemal przezroczysty.
-A tutaj wyśpisz się najlepiej-odkrywa kołdrę.
Zajmuję miejsce obok niego,by chwilę później położyć głowę na rozgrzanym,nagim torsie chłopaka.
Miał rację,to tutaj wyśpię się najlepiej.
-To nie prowadzi do niczego dobrego-mówię półgłosem po naprawdę długiej chwili ciszy.
-Mhm-słyszę ciche mruknięcie i nie mam pewności,czy Michael mówiąc to jest przytomny,bo pół minuty później słychać już tylko ciche pochrapywanie i spokojny,głęboki oddech.
Ja też nie powinnam zbyt dużo na ten temat myśleć.Całe szczęście jestem na tyle zmęczona,żeby tego nie robić.
Moje powieki stają się ciężkie i odpływam w bajeczną krainę Morfeusza.

Give me loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz