Rozdział XXXVII

19K 1K 29
                                    

Od dziesięciu minut siedzimy na trybunach boiska, na którym lada moment ma się rozegrać mecz rugby.

Dzięki koledze Michaela zajęliśmy miejsca w drugim rzędzie, a stąd mamy bardzo dobry widok na boisko.

Tuż obok mnie siedzi starsze małżeństwo z przewieszonymi przez szyję szalikami w barwach klubu, któremu przyszli kibicować.

Michael natomiast dostał miejsce obok chłopca w wieku około ośmiu lat, który od pięciu minut niemiłosiernie wierci się na siedzeniu, nie mogąc usiedzieć chwili w spokoju.

Szczerze mówiąc zrobiło mi się już zimno, bo mimo letniej pory, wieje nieprzyjemnie chłodny wiatr.

-Zimno Ci?-pyta Michael, dotykając moich dłoni.

-Trochę.

-Może chcesz moją kurtkę?

-Nie trzeba-uśmiecham się i skupiam wzrok przed sobą, bo na boisku pojawiła się właśnie drużyna numer jeden w biało-fioletowych strojach.

Mike łapie moje dłonie i zbliża do swoich ust. Całuje delikatnie i chucha ciepłym powietrzem, po czym pociera swoimi dłońmi o moje, próbując je rozgrzać.

Lada moment w polu pojawia się druga z drużyn i rozpoczyna się mecz.

Przyglądam się temu z uwagą, ale i przerażeniem, bo kompletnie nie mogę zrozumieć idei tej dyscypliny sportowej.

-Tak w zasadzie to komu kibicujemy?-pytam, spoglądając na chłopaka, który wciąż ogrzewa moje dłonie.

-Tym w czerwonych strojach,chociaż zdaje się, że tamci drudzy to drużyna z twojej uczelni...

Drużyna z mojej uczelni? Więc na boisku musi być właśnie Jamie!

Może dlatego pytał, co robię po południu. Przecież sama chciałam obejrzeć jego pierwszy mecz w zespole.

Staram się odszukać go wzrokiem, co okazuje się jednak bardzo trudne, gdyż zawodnicy mają na głowach specjalne kaski przysłaniające również twarz.

Chwilę później ludzie na trybunach podrywają się z miejsc i szaleją, krzycząc i machając szalikami, a ja zupełnie nie wiem, o co chodzi.

-Jest punkt!-informuje mnie uradowany Michael, zapewne widząc moją zniesmaczoną minę-Zdaje się, że kolesie z twojej uczelni nieźle dziś oberwą. To świeżaki. A widzisz tamtego z numerem 17 na koszulce? O własne nogi się przewraca.

Przyglądam się mężczyźnie wskazanemu przez Michaela, a ten wydaje się dziwnie znajomy. Do tego ten numer na koszulce,17...
Tak, to numer numer należący do Jamiego! Pokazywał mi kiedyś tę koszulkę!

-Nie wszyscy są wyjątkowo wysportowani-odrzucam w obronie kolegi.

-To po co pchają się do drużyny rugby?-prycha.
Kręcę głową.

Czy zawsze osoba Jamesa musi wywoływać między nami spory, nawet jeśli Michael nie jest świadomy tego, że rozmawiamy o moim koledze?
Resztę meczu spędzam nie odzywając się ani słowem. Michaelowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo przejęty był emocjonującymi rozgrywkami.
Ostatecznie drużyna z mojej uczelni przegrała 37:14.
Jamie opuścił boisko już w połowie meczu, zaraz po tym jak został brutalnie skopany. Mam nadzieję,że nie przyjdzie na zajęcia z podbitym okiem.

Wychodzimy ze stadionu jako jedni z ostatnich, bo Michael rzekomo nie chciał się przepychać. W rzeczywistości chodziło o to, by móc trochę dłużej nacieszyć oko i popatrzeć na murawę. Stadion dla facetów jest jak plac zabaw dla dzieciaków.

-Amanda?-słyszę za plecami.znajomy głos. Odwracam się.

-Cześć Jamie-całuję go w policzek.

Chłopak ma lekko zaczerwieniony prawą powiekę i zawinięty lewy nadgarstek.

-Pięknie wyglądasz-uśmiecha się.

-Nic Ci nie jest?-cofam się o krok,do czego zmusza mnie Mike, który łapie moją dłoń i przyciąga do siebie.

-Przeżyję-uśmiecha się i spogląda na mojego towarzysza.
-Nie przywitasz się?-teraz oboje patrzymy na Michaela.

-Cześć,jak się masz? Widzę, że nie najlepiej-odzywa się wreszcie, lecz nie w sposób, w który bym chciała.
Jamie też to wyczuwa.

-Mam kumpla w klinice, załatwić Ci wizytę? Albo nie, mam lepszy pomysł!-unosi palec do góry-Pakiet Ci załatwię! Chirurg i psychiatra, bo widzę, że nie potrafisz zrozumieć, że Amanda jest już zajęta.

-Michael!-próbuję go uspokoić. Nie chcę, by doszło do rękoczynów.

-Nie wiem, o co Ci chodzi-Jamie śmieje się kpiąco.

-Nie wiesz?-Mike robi krok w przód.

-Słuchaj, koleś-James również zbliża się o krok-Nie mam ochoty na przepychanki, więc zejdź mi z drogi.

-No tak-prycha Michael-Już wystarczająco Cię dzisiaj poturbowali.

-Przestańcie-wyrywam dłoń Michaelowi i staję między nimi-Zachowujecie się jak dzieci!

-Na nas czas-Mike ponownie łapie moją dłoń-Chodź, szkoda czasu.

-Do zobaczenia jutro-krzyczy za mną James.

Wychodzimy na parking i zatrzymujemy się przy motocyklu chłopaka.
-Co to miało być?-naskakuję na niego.

-Jego zapytaj!

-Jego, tak? Jeszcze chwila i byś mu przyłożył,Michael!

-Szkoda pięści, kotku-obejmuje mnie w pasie.

-Przestań, wracam do domu.

-W takim razie wskakuj-siada na motor i klepie miejsce za sobą.

-Wrócę taksówką-rzucam. Udaje mi się przejść zaledwie kilka kroków, nim Michael zatrzymuje mnie.

-Przestań się dąsać-całuje mnie w czoło-No dobrze, przepraszam, trochę mnie poniosło,hm?-unosi kciukiem mój podbródek i zmusza, bym spojrzała mu w oczy.

Całuje mnie delikatnie w usta. Uśmiecham się, bo on się uśmiecha. Nasze dłonie się splatają.

-Wracamy do domu.



Gwałtownie łapie mnie za biodra i sadza na kuchennym blacie. Zawartość szklanki, którą trzymam w dłoni rozbryzguje się na podłogę. Oblizuję spierzchnięte od pocałunków usta. Michael opiera dłonie o szafkę po obu stronach mojej głowy i zbliża się na tyle, że nasze nosy się stykają. Oddycha ciężko i patrzy prosto w moje oczy.

-Jesteś taka piękna-szepcze i znów mnie całuje, jednocześnie ściągając ze mnie koszulkę.

Następnie bierze mnie na ręce i nie nim zdążę otworzyć oczy, jesteśmy już w sypialni. Jego ręce błądzą po całym moim ciele, jego usta pieszczą rozgrzaną skórę, a oczy hipnotyzują. Mam nadzieję, że to nie sen.

Czeeść wszystkim!
Dodaję, późno, ale jest :)
Dobrej nocy, kochani ;)

Give me loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz