Rozdział XLIX

19K 1.1K 54
                                    

Przedpołudnie minęło nam bardzo szybko. Posiedzieliśmy trochę nad rzeką i dużo rozmawialiśmy, jak kiedyś.

Czułam, jakbyśmy na nowo się poznawali, jakbym znowu go odkrywała, próbując zapamiętać każdą rzecz, którą mi mówi.

Muszę przyznać, że Michael nie naciska, nie narzuca się, jest cierpliwy.

Nie spodziewałam się, że tak właśnie będzie. Znając jego, obawiałam się, że rzuci się na mnie jeszcze nad brzegiem tamtej rzeki, ale tak się nie stało. Całe szczęście, bo to dla mnie zbyt szybko.

Siedzimy teraz przy stoliku w naszej ulubionej restauracji, kiedy kelner przynosi zamówienie.

-Jemy dziś to samo, co wtedy, kiedy pierwszy raz tutaj razem przyszliśmy-zauważa chłopak-Smacznego!

-Dziękuję-uśmiecham się.

To miłe, że zapamiętuje takie szczegóły. Właśnie dzięki nim czuję, że jestem dla niego ważna, a czas, który ze mną spędza nie jest tylko i wyłącznie zabijaniem nudy.

-Bransoletka-wskazuje na moją prawą rękę trzymającą widelec.

-Co z nią nie tak?-przyglądam się jej z uwagą.

Dostałam ją na osiemnaste urodziny. Należała jeszcze do mojej prababki, potem do babci, mamy, a teraz jest moja. Mam do niej sentyment.
-Miałaś ją wtedy na ręku-odpowiada, mieszając w talerzu.

Niemożliwe, że to też pamięta.

-Mówiłaś, że jest dla Ciebie ważna, bo to rodzinna pamiątka.

Rozdziawiam usta. Nie przypominam sobie, żebym mu o tym mówiła, ale musiało tak być.

-Miło, że pamiętasz-uśmiecham się.
Nie chcę, żeby widział, jak wielkie jest moje zdziwienie.

-Jutro wraca Eliza-zmieniam temat.

-Z babcią już lepiej?-upija łyka lemoniady.

-Podobno czuje się świetnie.

-No to dobrze-znów ten czarujący uśmiech-Umów się na te twoje badania kontrolne, pójdę z Tobą.

-Nie musisz, poradzę sobie-sięgam po serwetkę.

-Ale chcę-łapie moją dłoń i ściska mocno.

Przechodzi mnie dreszcz. Patrzy mi w oczy.

-Martwię się o Ciebie. Już raz o mały włos Cię nie straciłem i nie chcę przeżywać tego ponownie, skarbie.

Wciągam głośno powietrze.

-Dobrze, w poniedziałek zadzwonię do kliniki, obiecuję.

Uśmiecha się i wraca do jedzenia.


Spacerujemy po parku nieopodal domu, jedząc lody z pobliskiej budki. Michael mówi, że są najlepsze w mieście.
Po południu całkiem dużo tutaj ludzi, a zdecydowana większość to pary z małymi dziećmi i swoimi kudłatymi pupilami.

Siadamy na jednej z drewnianych ławeczek i kiedy kończymy deser, tuż przy naszych stopach zatrzymuje się piłka.
Rozglądamy się i dostrzegamy biegnącego w naszą stronę kilkuletniego chłopca.

Michael podaje mu piłkę, a on uśmiecha się i podchodzi do nas.

Ma na oko może pięć lat, uroczy uśmiech i błyskotliwe spojrzenie.

-Pogra pan ze mną?-pyta trochę nieśmiało.

Michael spogląda na mnie, a ja na chłopczyka i uśmiecham się.

-Dennis, nie przeszkadzaj państwu!-krzyczy z oddali matka chłopca, która przygląda się całej sytuacji, wysuwając nos zza książki.

-Ty jesteś Dennis, prawda?

-Tak-przystępuje z nogi na nogę.

-Michael-podaje malcowi dłoń-A to Amanda.

-Cześć-również się witam.

-Nie mam z kim pokopać-chłopczyk spogląda na piłkę.

-No idź-zachęcam Michaela, który widocznie waha się, czy powinien mnie zostawiać.

Już po chwili przyglądam się, jak Michael wymienia się piłką z tym uroczym dzieciakiem, a ile ma przy tym radości!

Uśmiecham się. Będzie kiedyś dobrym ojcem.

-Chodź do nas!-krzyczy Mike, a jego mały towarzysz podbiega i ciągnie mnie za rękę. Jest szczęśliwy, że nie musi bawić się sam.

Pamiętam, jak sama miałam pięć lat. Uwielbiałam, kiedy Lukas się ze mną bawił i zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze miał ochotę na herbatkę przy stoliku dla lalek. Nigdy jednak niczego mi nie odmawiał i pamiętam, jak zaciekle mnie bronił, kiedy poszłam do szkoły i jeden ze starszych chłopców upodobał sobie moje warkocze, odwiązując piękne czerwone kokardki zawiązane na ich końcach.

Pamiętam też, że dzielnie nosił mój tornister wypchany po brzegi ulubionymi zabawkami, którymi chciałam się pochwalić koleżankom.

Kopię piłkę w stronę chłopca, jednak ta przelatuje koło jego małych nóżek i ląduje w pobliskich krzakach.

-Ja pójdę-zrywa się Mike i znika na moment.

-Macie synka?-zaskakuje mnie malec.

-Nie, nie mamy-śmieję się cicho.

-Szkoda-wzrusza ramionami-Bo na pewno byłby fajny, no i w końcu miałbym jakiegoś kolegę.

Patrzę na niego z czułością.

-Niedawno się tutaj przeprowadziłem z mamą i jeszcze nikogo nie znam-mówi lekko zasmucony-Moja mamusia nie lubi grać w piłkę.

-Nie przejmuj się, niedługo kogoś poznasz, zobaczysz-przeczesuję jego bujną fryzurę-Będziesz miał mnóstwo kolegów.

-Dennis, musimy już iść-krzyczy matka chłopca, zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne.

-Dziękuję, że ze mną pograliście-uśmiecha się na pożegnanie i chwyta piłkę w malutkie dłonie.

-Sympatyczny maluch-stwierdza Michael i łapie moją dłoń.
Nasze palce się splatają.

-Kiedyś będziemy takiego mieli-dorzuca i śmieje się pod nosem, a ja spoglądam na niego z ukosa.

Nawet nie wie, że to, co obrócił w żart, byłoby spełnieniem moich marzeń.

Cześć miski! ;)
Dawno mnie tutaj nie było, ale sporo się działo. Mam nadzieję,że rozdział się podoba! ;)
Piszcie! :*





Give me loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz