Rozdział 30

61 6 0
                                    


*Pov' s Esme*

           Tak jak się spodziewałam, słowa McGonagall wypowiedziane do Moody' iego nic nie dały. Nauczyciel oczywiście obiecał, że ta sytuacja się już nie powtórzy, ale w głębi serca wiedziałam, że to było tylko kłamstwo i już na kolejnej lekcji mogłam się tego spodziewać. Właśnie dzisiaj miałam mieć z nim lekcje, znaczy miałam już wcześniej ale byłam w zbyt wielkim szoku, żeby zacząć chodzić na jego zajęcia. Kiedy wyszliśmy z Sali od zaklęć udaliśmy się dwa piętra wyżej na obronę. Super...Przyszłam gotowa do klasy i usiadłam razem z Fredem, wiecie tak na wszelki wypadek.

- Mam nadzieję, że ten wariat nic dzisiaj chorego nie wymyśli – zagadnęła Sophie, która siedziała przed nami z Georgem a obok nich Nicole z Lee. Biedny nie miał swojej Angeliny, która się rozchorowała. Okropność. Po niespełna 5 minutach nauczyciel wszedł do sali i od razu jego wzrok skierował się na moją osobę.

- Przez naszą wspaniałą pannę Blyssen oraz jej super przyjaciół, którzy oczywiście się poskarżyli profesor McGonagall jak prowadzę lekcje, mam zakaz prowadzenia lekcji z zaklęciami na was. Natomiast dzisiaj porozmawiamy o horkruksach. Może ktoś wie czym one są? – mówił z sarkazmem. – Nikt? Blyssen pewnie wie.

- Oczywiście profesorze – powiedziałam przez zęby, wstając. – Horkruksy to części duszy zamknięte w różnych przedmiotach, dzięki temu czarodziej z horkrusami nie może umrzeć.

- 5 punktów dla Gryffindoru – odpowiedział smętnie. – A w takim razie, jak tworzy się horkruksy?

- ... trzeba... - zatrzymałam się na chwilę. – trzeba zabić...

- Zapewne twój ojciec ci o tym opowiadał – prychnął, robiąc swój charakterystyczny ruch językiem przez, który przeszły mnie ciarki.

- Słucham? – zapytałam zdezorientowana. – O co znowu panu chodzi?

- Nic, pozdrów go ode mnie -odrzekł podejrzliwie. – Wracając! – zaczął dalej prowadzić lekcje a ja wciąż zdezorientowana w końcu usiadłam. Ewidentnie Szalonooki miał problem do mnie i moich rodziców a w szczególności do mojego ojca.

- Co tu się właśnie wydarzyło? – zapytał Fred, patrząc na mnie zdziwiony tak jak ja na prosfora, jeszcze chwilę temu.

- Nie wiem...


              Minął już drugi tydzień grudnia a święta zbliżały się nieubłaganie. Fajnie tylko jakbym mogła pojechać do domu jak i cała reszta dzieciaków z Hogwartu. Wczoraj zostało ogłoszone „wielkie wydarzenie" – Bal Bożonarodzeniowy. Uczniowie od czwartych klas wzwyż mieli świętować Narodziny Jezusa podczas ogromnego balu. Kto wpadł na ten durnowaty pomysł? Na pewno nie ja bo aktualnie siedziałam w jakieś klasie z innymi uczniami Gryffindoru i czekaliśmy na spóźnioną McGonagall. My, dziewczyny siedziałyśmy po lewej stronie klasy, natomiast chłopcy po prawej. No i oczywiście u nich o wiele większy ubaw. Trafiło mi się siedzenie obok Granger, czyli męczarnia pod postacią zero śmiania się, zero wygłupów i tak dalej... W końcu złapałam kontakt wzrokowy z moimi marchewkami i zaczęliśmy pokazywać między sobą różne, śmieszne miny.

- Uspokój się Esmeraldo, wyglądasz dziecinnie jak tak robisz – zakomunikowała mi Granger.

- Dzięki za tą wartościową dla mnie radę, ale nie skorzystam. Wole być dziecinną i zabawną nastolatką, niż nudną i żyjącą samymi zasadami dziewczyną– stwierdziłam i wróciłam do wcześniejszej czynności, która spotkała się z morderczym wzrokiem Hermiony. W końcu do sali weszła McSztywna i trzeba było się na chwilkę skupić, ale dosłownie na chwilkę. Kobieta zaczęła opowiadać po co tu w sumie jesteśmy. Ciekawe czy Fred zaprosi mnie na ten bal... Nie no, to oczywiste, że mnie zaprosi w końcu jesteśmy razem. No to w takim razie w jakim stylu? Moje zamyślenia przerwał głos nauczycielki.

– Panie Weasley, jeśli mogę pana tu prosić – odrzekła i wyciągnęła dłoń do Rona. Chłop normalnie zrobił się blady jak ściana, ale oczywiście bliźniacy mieli niezły ubaw. Nie tylko oni...

- Panowie proszę wstać! Przenieśmy teorie w praktykę – ogłosiła szaro włosa kiedy skończyła tortury młodego Weasleya. Muszę przyznać, panowie nie byli zbyt zadowoleni aby wyjść na środek, ale pewien, rudy chłopak odważył się i wyszedł przed szereg co spotkało się z gwizdem i okrzykami jego kolegów. Fred pomału zbliżył się do mnie i wyciągnął do mnie dłoń.

- Mogę prosić do tańca? – zapytał wyszczerzony.

- No niech ci będzie – odparłam zadowolona i wyszliśmy razem na środek. Muzyka już grała a my tańczyliśmy do jej rytmów.

- Widzicie, nawet taki pan Weasley umie zaciągnąć kogoś na parkiet – odrzekła nasza wychowawczyni dzięki czemu więcej osobników płci męskiej wyszło na środek i zaprosiło swoje partnerki.

- Widać, że gryfon – powiedziałam patrząc Fredowi w oczy. – A za sobą miałeś cały fanclub jak dobrze widziałam i słyszałam

- Ktoś musiał im pokazać jak to się robi Esmie – skromny jak zawsze.

- Nie wiedziałam, że umiesz tak dobrze tańczyć, niech zgadnę mamusia cię uczyła? – zapytałam roześmiana.

- Skąd wiedziałaś? – odpowiedział natychmiast.

- Oj Freddie – nie powiem rozczuliła mnie ta reakcja, oparłam się o bark chłopaka i tak trwaliśmy w dalszym tańcu.

- Tak będziemy tańczyć na balu, obiecuję – powiedział nagle.

- No będziemy, jak mnie zaprosisz

- Myślałem, że to logiczne skarbie

- Musisz się bardziej postarać – zaśmiałam się i akurat wtedy lekcja się zakończyła. – Powodzenia Fred, zaskocz mnie bo wiesz, kolejka jest długa – wzruszyłam ramionami i uśmiechnięta opuściłam salę. Na koniec spojrzałam jeszcze na chłopaka, który zaczął pełną ekspresji rozmowę z bratem. No zobaczymy co ta ruda głowa wymyśli.

RelationShip / Fred Weasley 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz