Rozdział 44

55 4 1
                                    


*Pov' s Esme*

Czas mijał a ja pomału oswajałam się z decyzją rodziców. Nie powiem, wciąż czułam do nich obrazę i się do nich nie odzywałam, ale wolałam o tym nie myśleć tak często jak na początku. Mimo wielu prób Val, rozmowy ze mną nie udawało jej się to. Wiedziałam, że niczemu nie była winna, jednak jakoś nie mogłam spojrzeć jej w twarz i normalnie z nią rozmawiać.

Zaczynały się przygotowania do trzeciego zadania turnieju trójmagicznego. W sumie cały swój czas spędzałam na dopingu Harrego przez co zaniedbałam swoją przyjaźń z chłopakami i Francuzkami. Może było to trochę olewające zachowanie, ale oni powinni zrozumieć strach gryfona oraz moją obawę o niego.

Wracałam właśnie z Potterem z biblioteki, w której uczyliśmy się trochę zaklęć na zbliżające się wydarzenie, kiedy na korytarzu minęłam Weasleyów i Jordana, których najpierw w ogóle nie zauważyłam.

- Esme!

- Chłopcy! Wybaczcie, ale... - zaczęłam, co przerwał mi bliznowaty.

- Idź do nich i tak mi już dużo pomogłaś Esme - odpowiedział za mnie chłopak, po czym mnie przytulił i w pośpiechu odszedł do Granger i młodego Weasley' a. Odwróciłam się na pięcie i delikatnie uśmiechnęłam do chłopaków.

- O co chodzi? - spytałam.

- Dawno nie gadaliśmy - mruknął Jordan.

- Nawet teraz jakbyśmy się nie odezwali byś nas ominęła - dodał George.

- Wybaczcie, ale pomagałam Harremu z przygotowaniami - powiedziałam zgodnie z prawdą.

- Całe 3 miesiące? - powiedział w końcu Fred, który stał gdzieś z tyłu. Po jego mowie dało się usłyszeć ból i pewien rodzaj zwątpienia.

- Serio Esme, Potter ma przyjaciół, którzy mu pomogą. A ty? Ty zapomniałaś o swoich przyjaciołach. O Blair, Martines, mnie i George' u a najbardziej o Fredzie - sprostował Lee, patrząc na mnie z żalem. Wtedy zrozumiałam swoja postawę wobec gryfonów i dziewczyn. Przez całe 3 miesiące omijałam ich, nie rozmawiałam i po prostu zlewałam na każdym możliwym kroku. - Wybacz Esme, ale już straciłem chęć na rozmowę z tobą - i czarnoskóry odszedł a tuż za nim George.

- Fred - i wtedy chłopak na mnie spojrzał. Twarz miał kamienną a oczy nie miały już w sobie tego błysku.

- Jak chcesz mi coś wyjaśniać to już za późno, ale mimo to spotkajmy się wieczorem na wierzy astronomicznej. 21 pasuje?

- Tak, pasuje. Dzięki Freddie - podeszłam do niego i lekko pocałowałam go w policzek, po czym żwawo go wyminęłam i poszłam przed siebie.


*Pov' s Fred*

Sam nie wiedziałem co mnie skierowało na propozycję spotkania z brunetką. Przez te miesiące była dla nas jak duch. Wręcz niewidzialna. Jedynie, gdzie ją widywałem to na lekcjach, na których siedziała sama lub z Blair, albo na korytarzach z bliznowatym. Jordan miał rację to trwało za długo, jednak ja wolałem się dowiedzieć, dlaczego gryfonka aż tak przyjmowała się tym turniejem nie będąc jej uczestnikiem. Sądziłem, że ta „wieczna linia" miała na to wpływ, jednak w głębi duszy wiedziałem, że nie tylko oto chodziło.

Wróciłem do pokoju, w którym siedzieli już moi przyjaciele. Lee zajął się czytaniem książek o Quidditch'u a George odpisywał na listy rudowłosej, która podobno siedziała teraz w pokoju i rozwiązywała miłosne dramaty Nicole z Draco.

- Umówiłem się z Blyssen na 21 - ogłosiłem po chwili ciszy, która panowała w pokoju już od mojego wejścia.

- Czemu? - zapytał dredowaty.

- Kocham ją. Tylko tak mogę wytłumaczyć swoje działania - odparłem, wzdychając.

- Powinna dostać jakąś nauczkę, za to co nam zrobiła.

- Nie. Wierzę, że miała jakiś powód takiego zachowania.

- Racja, przecież Esme nigdy się tak nie zachowywała, nawet kiedy była na nas obrażona za nie wiadomo co - wtrącił się George.

- Dalej nie widzę sensu rozmowy z nią - wciąż upierał się przy swoim Jordan.

- Oh, nie zrozumiesz - mruknąłem wstając z łózka, udając się do łazienki. Co wstąpiło w Jordana. Wiedziałem, że miał za złe zachowanie brunetki, ale żeby aż tak? Dziwne...


Siedziałem, na wierzy astronomicznej już od paru minut a jej wciąż nie było. Serio aż tak nie zależało jej na tej rozmowie, żeby mnie wystawić. Nie sądziłem, że to powiem, ale w chuj zawiodłem się na Esme Blyssen.

- Jeszcze 5 minut - powiedziałem sam do siebie. Siedziałem na zimnej ziemi, która mimo tego, że zaczynał się czerwiec była dość zimna. W rękach trzymałem kilka stokrotek, które zerwałem dla dziewczyny. Jednak teraz służyły do odstresowania a pełno płatków było wokół mnie.

- Ale jestem naiwny - mruknąłem pod nosem wstając z podłogi. Wtedy dałem upust emocją i pełno łez spłynęło po moich, piegowatych policzkach. Właśnie siedziałem i ryczałem jak jakiś mały dzieciak.

- Jebana miłość!!! - wykrzyczałem po chwili na cały głos, wyrzucając kwiatki a w sumie łodyżki przez barierkę. Podszedłem do ściany i momentalnie się pod nią usunąłem, chowając głowę w nogach. Nie dowierzałem, że dziewczyna mojego życia w takim momencie mnie olała, gdzie sama się zgodziła na tą rozmowę. Siedziałem tak może z godzinę, może mniej aż w końcu zdjąłem naszyjnik, taki sam jaki posiadała dziewczyna na swojej szyi i przewiesiłem go przez barierkę po czym odszedłem. I tak na zimnej, metalowej barierce, w najpiękniejszym miejscu w Hogwarcie zawisnęła ostatnia pamiątka z mojej miłości do dziewczyny. Naszyjnik z grawerem „Esmie".

RelationShip / Fred Weasley 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz