Rozdział 41

54 3 0
                                    


*Pov' s Fred*

- Gdzie Harry? – spytała brunetka po tym jak już była opatulona górą ręczników. I wtem jak torpeda z wody wyleciał Potter, lądując od nas metr dalej. Ciężko było zobaczyć co z nim się stało, bo tłum kolegów z jego rocznika otoczyło go w trybie natychmiastowym.

- Martwiłem się o ciebie – rzekłem do dziewczyny, która trzęsła się cała z zimna. W sumie nie dziwię jej się. Miała na sobie tylko szatę szkolną. Od razu ściągnąłem swoją kurtkę oraz czapkę i zarzuciłem jej na mokre ciało.

- Słodko Freddie – na co pocałowała mnie delikatnie w usta. Usta miała mokre i zimne, ale od razu, kiedy się złączyliśmy w pocałunku stały się cieplejsze.

- Nie rób mi nigdy takich żartów, błagam cię... - zaśmiałem się i mocno opatuliłem dziewczynę. Wtem, przyszedł dyrektor z wynikami, które chyba były jasne.

- Pierwsze miejsce, pan Diggory! – i z tą informacją, po jeziorze przeszły oklaski i wiwaty uczniów a szczególnie z bandy puchona. – Drugie miejsce zajął pan Krum – znowu oklaski. – Jednakże, pan Potter byłby pierwszy, gdyby nie jego determinacja i chęć uratowania nie tylko panny Blyssen, ale również skarbu panny Delacour. W takim wypadku zajmuje on, drugie miejsce!!! – i wtedy oklaski były jeszcze większe niż przy puchonie. Jak się spodziewałem, Esmie wstała i podeszła do chłopaka, któremu od razu rzuciła się w ramiona, gratulując.

                Właśnie wychodziliśmy z łodzi. Blyssen przykryta ręcznikiem, kurtką i wszystkim innym możliwym, ja w samym swetrze a za nami Blair i George z pudełkami, z kuponami na szyi.

- Jak to w sumie się wydarzyło, że ty się tam znalazłaś? – spytała nagle Blair.

- Mogę powiedzieć wam później, teraz jedyne co chce to się umyć pod ciepłą wodą i przykryć ciepłą pierzyną – odpowiedziała a rudowłosa ze zrozumieniem jej odpowiedziała. Oto tuliłem dziewczynę ramieniem i tak przytuleni szliśmy do zamku.

                  Dziewczyna poszła wraz z Sophie do swojego pokoju a ja z Georgem i Lee, którego zgarnęliśmy po drodze, do swojego.

- Słyszałem, że Malfoy się coś odzywał na trybunach – powiedział Jordan wchodząc do pokoju i zdejmując swoją kurtkę i szalik.

- Wiecie, on chyba serio szanuje Esme – zacząłem.

- Wiesz, w końcu czysta krew, ród szlachetny Blyssenów i tak dalej – zaczął George. I tu miał rację. Esme pochodziła z szlachetnej rodziny magów, która niestety lub stety miała powiązania z Malfoyem od strony ojca Draco. Na szczęście byli daleką i to bardzo daleką rodziną więc pokrewieństwo jakie było już wymarło, ale mimo to wciąż byli rodziną.

- Bardzo, mnie jednak ciekawi, dlaczego akurat Esme została wybrana jako skarb Harrego, dlaczego to nie był Ron albo Ginny – skomentował Jordan co spotkało się z naszym wściekłym wzrokiem. Jak była jakakolwiek wspominka o naszej siostrze i bliznowatym robiliśmy się nerwowi, ale dlaczego? Tego żaden z nas nie wiedział.

- Bo mamy wieczną linię – odezwał się pewien głos. Była to brunetka, już nowych ubraniach i w mokrych włosach, kore czekały na wysuszenie. Tuż za nią stały Francuzki.

- Możesz jaśniej? – zapytaliśmy razem. Dziewczyna złapała powietrze do płuc, po czym wraz z dziewczynami weszła do środka. One we dwie usiadły na wolnych krzesłach, natomiast Esmie na moim łóżku, tak, aby każdy ją widział.

- Kiedy zostałam wezwana z Granger do McGonagall i kiedy wyjaśniła ona nam nasza rolę w wyzwaniu, zdziwiłam się. Tak jak mówiliście lepszym wyborem byłby Ron lub ktokolwiek inny. Natomiast wybrali mnie. Okazało się, że jak byliśmy dziećmi, rzucono na nas tak zwaną „wieczną linie". Powoduje ona, że mimo że nie znamy się jakoś znakomicie z drugą osobą, podświadomie zawsze weźmiemy ją jako najważniejszą w naszym życiu. Nawet jakby Harry chciał wybrać Rona, jego głowa mu na to nie pozwala i wybiera mnie. I to działa w obie strony– odpowiedziała brunetka, bawiąc się palcami. Widać, że nie podbiał się jej zbyt ten temat.

- Czekaj ja wciąż nie kumam – odrzekł Lee.

- Jakby Esme brała udział w zadaniu jej skarbem nie byłby Fred lub George a Harry – wytłumaczyła Sophie.

- Właśnie... - potwierdzała Blyssen.

- Ale dlaczego akurat na was to rzucili? – zapytałem przytulając gryfonkę.

- Dobre pytanie, również je zadałam McGonagall. Powiedziała, że to nie jej sprawa i to muszę się kierować do kogoś innego. Tym kimś niestety sa moi rodzice... A jak wiecie, w tym czasie ciężko się z nimi dogadać – skomentowała ze smutkiem w glosie. Zapadła grobowa cisza, która została przerwana przez stukanie w okno. George, który był najbliżej jego, pomału je otworzył a do środka wleciała tak dobrze mi znana sowa rodziców Blyssen.

- Jaśmin? – zapytała zdezorientowana zabierając list z nóżki sowy. Pomału go otworzyła i zaczęła czytać litery. W tym momencie zająłem się rozmową z dziewczynami o wszystkim i niczym.

- Niemożliwe... - szepnęła brunetka i automatycznie osunęła się na kolana.

- Halo, Esme! – krzyknąłem, ale dziewczyna była w totalnym amoku, po czym zemdlała. Nie podobało mi się to...

RelationShip / Fred Weasley 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz