6. Hailie.

979 50 2
                                    

                                 Hejka!

Pot spływa z mojego czoła. Mięśnie drżą i palą, gdy próbuję utrzymać ciężar całego ciała na rękach. Zaciskam palce na drążkach, czując jak powoli robią mi się odciski.

– No dalej, Hailie – nawołuje Hayden, który asekuruje mnie za moimi plecami. Brzmi, jakby mówił do dziecka, co nieco mnie irytuję. – Ręka do przodu, a potem druga.

Przygryzam wnętrze policzka, mając wrażenie, że zaraz zmiażdżę zęby. Mam ochotę walnąć szatyna łokciem w żebra. Unoszę jedną dłoń na pół milimetra, aby przesunąć ją do przodu. Nagle opuszczają mnie siły i tracę równowagę. Moje ciało leci w dół, po czym uderzam pośladkami o matę. Gdyby nie Wallson, łapiący mnie pod pachami w ostatniej chwili, moje plecy miałyby nieprzyjemne spotkanie z ziemią.

– To nie ma sensu – wzdycham. Mój głos jest cichy i z groźbą szlochu.

– Hej, hej… – zaczyna Hayden, unosząc mnie, żeby po chwili posadzić giętkie ciało na wózku. Kuca przede mną, masując delikatnie moje nieczułe kolana. – Było całkiem nieźle.

– Nieźle? – prycham sfrustrowana. – Było koszmarnie.

– Musisz tylko…

– Jestem wrakiem, Hayden. – Zaciskam powieki. – Nigdy nie stanę na nogi.

– Ej, nie poddajemy się. – Wygina wargi w uśmiechu, po czym wstaje i klepię mnie lekko po policzku. – Widziałem gorsze przypadki i udało im się stanąć o własnych siłach, więc uwierz, że ty też masz szansę, jeśli tylko trochę powalczysz.

Nie mam siły, aby walczyć.

Wiem, że może to wyglądać, jakbym ciągle użalała się nad sobą. Nie chcę się tak czuć. Ale w momencie, gdy ktoś odbiera ci coś, a ty choć się starasz, i nie możesz tego odzyskać, z dnia na dzień zaczyna być męczące.

Tak, tak wiem. Powinnam być wdzięczna, że żyje i takie tam.

Niektórzy mają gorzej, prawda?

I czasami przez tą myśl mam okropne wyrzuty sumienia. Bo przecież żyje i jestem zdrowa. Jedynym mankamentem mojego stanu jest to, że nie chodzę. To, iż jestem sparaliżowana nie powoduje, że zaraz umrę w agonii.

Ilekroć myślę o dzieciakach z onkologii mam ochotę się rozpłakać. Szczerze wolałabym umrzeć na tamtej drodze i oddać miejsce któremuś z nich. Gdyby jeszcze tak było można.

Czuję się winna przez to, że nadal żyje. I nie mogę przestać.

– Na dziś koniec – oznajmia nagle Wallson, podając mi wodę, którą bez zastanowienia przejmuję.

Upijam łyk.

– Josie cię dziś odbiera? – pyta, odbierając ode mnie butelkę.

Patrzę na niego przez krótką chwilę spod przymrużonych powiek. Ręce chowa za plecami, a skóra na jego policzkach zmieniła się na ciemniejszy odcień różu. Przestępuje z nogi na nogę, jakby nie mógł doczekać się mojej odpowiedzi.

– Nie – odpieram, kładąc dłonie na kołach. – Tata mnie dziś odbiera.

– Och… – Autentycznie widzę zawód w jego oczach. – Okej.

Marszczę brwi. Hayden wygląda na zmieszanego i rozczarowanego.

– Podoba ci się – wypalam bezmyślnie. Mam ochotę wcisnąć moje stwierdzenie w przycisk delete, ale jest już za późno.

Mężczyzna otwiera szeroko oczy.

– Aż tak widać?

– Nie do końca. – Wzruszam ramionami. – Gdybyś nie rumienił się jak nastolatek, nic bym nie zauważyła.

My love Flower ( Będzie Korekta Błędów)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz