23. Hailie.

734 49 2
                                    

– Zjawiła się pani!

To pierwsze, co słyszę, gdy przekraczam próg sali, w której leży Liam. Całe szczęście nie było przeciwwskazań do odwiedzin chłopca. Wcześniej dokładnie podpytałam o to lekarza, bo wiedziałam, że kilka godzin temu miał chemię, a nie chciałam – nie daj Boże – go czymś zarazić.

Biorę głęboki wdech przez nozdrza, aby uspokoić rozszalałe chęci do rozpłakania się tu i teraz, widząc łysą główkę i bladą skórę chłopca. Widać, że jest zmęczony. Cienie pod oczami dużo na to wskazują.

– Oczywiście. – Zmuszam się do uśmiechu i podjeżdżam do łóżka. – Przecież ci obiecałam.

– Dziękuję, prze pani, że pani, no wie pani… – Macha dłonią, jakby próbował się wysłowić. – Dziękuję, że pani jest. – Wypuszcza ciężkie westchnienie. – Mamie i tacie przyda się towarzystwo, kiedy będę walczyć z potworem.

Przygryzam wnętrze policzka. Chryste… Ja się tu rozpłaczę.

– Z potworem, mówisz – mamroczę, muskając opuszkami palców okładkę książeczki.

– Mhm. – Kiwa główką. – Pani pielęgniarka mówi, że jestem bohaterem, bo walczę z potworem, który atakuje mnie od środka. Pan rak jest niedobry i nie chcę odpuścić.

Nie płacz, Hailie. Tylko nie płacz.

– Zastanawiam się, czy gdybym był większy, to by się mnie bał. Myśli, pani, że się mnie boi? Mam sześć lat, więc jestem już chyba duży.

– Tak, jesteś duży i bardzo, bardzo dzielny i odważny – mówię zduszonym głosem od guli w gardle. – Nie każdy potrafi tak zawzięcie walczyć jak ty, Liam.

Nagle chłopiec spuszcza wzrok na swoje wyginające się we wszystkie strony palce. Marszczę w zmartwieniu brwi i momentalnie dotykam jego knykcie, głaszcząc je kciukiem.

– Hej, Hej, Liam, co jest? – pytam czule.

– Nie jestem, aż tak dzielny, proszę pani, bo się boję.

Coś opada mi na dno żołądka, gdy chłopiec unosi swoje spojrzenie na mnie, a w jego oczach migają łzy.

– Boję się zostawić mamę i tatę. Nie chcę zasypiać na zawsze tak, jak dziadzio. Nie chcę iść sam na górę.

Tama pęka, choć nie pokazuję tego gołym okiem. Wiem, że gdy wyjdę z pomieszczenia zacznę płakać i nie będę mogła przestać. Boże, on ma tylko sześć lat, to tylko dziecko. Niewinne dziecko.

– Proszę, pani, czy pani płacze? – pyta cichutko Liam, przechylając głowę w bok.

– Nie, skarbie. – Pociągam nosem, ściskając lekko jego dłoń. – Nie płaczę.

– Proszę pani, a czy takie zasypianie boli?

Boże… Czuję, jak drga mi szczęka, więc zaciskam zęby, aby nie wypuścić szlochu, który z pewnością rozprzestrzeniłby się po całym szpitalu.

– Nie, nie będzie bolało, skarbie – chrypię przez ściśnięte gardło.

Liam na moje słowa wyszczerza zęby.

– To dobrze – ćwierkocze i poprawia się na łóżku. – Mogę posłuchać bajki?

Pocieram nos i kiwam głową, zmuszając się ponownie do uśmiechu.

– Tak, tak jasne, po to wzięłam książeczkę.

Czytam mu z piętnaście minut, zanim zaczyna skarżyć się na mdłości i straszny ból w mięśniach, więc wołam pielęgniarkę, która od razu się nim zajmuję, prosząc, abym wyszła. Robię to, a gdy jestem poza zasięgiem wzroku chłopca wybucham niepohamowanym szlochem.

My love Flower ( Będzie Korekta Błędów)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz