22. Christian.

741 41 2
                                    

Idę przez cmentarz w kierunku pomnika Olivera, żeby odrobinę tam posprzątać. Ostatnio u niego byłem trzy dni temu, więc można by rzec, że jest progres. Nie chodzę do niego codziennie, co uznawane było przez Jaydena – autodestrukcyjne, a przez matkę – naiwne i głupie. Mniej więcej Ellman mi to wyjaśnił, ale nie do końca to rozumiem, jak mam być szczery sam ze sobą. Mówił coś o poczuciu winy, czy coś w tym stylu. Nie przytoczę tego cytatem, bo nie jestem psychoterapeutą, który gada formułkami. No cóż… Czasami po prostu nie rozumiem, co do mnie gada, a czasami zabłyśnie tak, że mam przemyślenia na następne czterdzieści sześć godzin.

Poprawiam wiadro pod pachą, mierzwiąc drugą dłonią włosy, które opadają mi na czoło. Wiatr rozwiewa wszystko dookoła. Nawet widzę rozwalony znicz przy jednym z grobów, więc podnoszę go, aby – nie daj Boże – ktoś na niego nadepnął. Najprawdopodobniej skończyłoby się to OIOM – em i dawką zastrzyku chroniącego przed zakażeniem. Wsypuję potłuczone szkło do worka na śmieci, który wziąłem na wypadek właśnie takich sytuacji. Wczoraj była wielka wichura, więc domyśliłem się, że będzie dziś bałagan.

Zbliżam się powolnym krokiem do miejsca, gdzie spoczywa mój młodszy brat i zastygam bez ruchu, mrużąc oczy, kiedy zauważam kucającą postać przy jego pomniku. To chyba jakiś chłopak, bo wydaje się być wysoki. Ma na sobie dużą, ciemno – zieloną bluzę. Kapturem zakrywa twarz, więc nie mogę stwierdzić, czy go znam.

Mrugam i ruszam do przodu i w tym samym momencie ten ktoś orientuje się, że nie jest sam. Podnosi wzrok z marmuru na mnie, ale zbyt krótko, abym mógł go rozpoznać. Zanim się obejrzę, rusza biegiem w przeciwną stronę.

– Hej! Czekaj! – krzyczę, ale już go nie widzę.

Znika za jednym z posadzonych wieki temu drzew.

Kręcę głową, wyrywając się z rozmyślań z tego, co przed chwilą miało miejsce i podchodzę do brata.

– Hej, braciszku – szepczę i muskam palcami zimny napis na tablicy.

Zaciskam szczękę, aż bolą mnie zęby. I dobrze. Wolę czuć ból, niż znowu się rozpłakać.

Wyciągam potrzebne do sprzątania rzeczy i odchodzę od grobu na chwilę, aby nalać wody ze studni, która stoi kilka rzędów dalej. Gdy wracam, dostrzegam leżącą przy jednym ze zniczy kartę. Nie zwróciłem na nią wcześniej uwagi, choć wiem, że tam była. Prawdopodobnie jest własnością uciekiniera. Sięgam po nią i biorę ją między palce.

Kier. Hm?

Zastanawia mnie, po co komu karta do gry na cmentarzu?

Dobra, nieważne, potem będę nad tym myślał.

Wkładam kartę do tylnej kieszeni spodni, a następnie biorę do ręki butelkę płynu i wlewam ją do wiadra. Namaczam w tym gąbkę i obmywam pomnik z osadzonego piachu. Wymieniam znicze i stary stroik, po czym skończywszy, siadam na ławeczce, przecierając mokre od potu czoło.

– Hailie zgodziła się iść ze mną na bal – informuję Olivera. – Szkoda, że nie możesz sie tym jarać tak samo, jak ja. Prawdopodobnie skakałbyś ze szczęścia, że twój stary brat ruszył do przodu, co nie? – pytam, choć nie odczekuję odpowiedzi.

Odchylam głowę i patrzę w niebo, myśląc z nadzieją, że mnie słyszy.

– Ale jakbyś mógł, weź tam zatańcz za mnie taniec szczęścia, bo mi trochę głupio to zrobić – proszę go. – A wiem, że masz kocie ruchy, więc nie będą tam na ciebie krzywo patrzeć.

I chociaż słowa mają żartobliwe brzmienie, nie mogę powstrzymać cisnących do oczu łez.

Miałem, kurwa, nie płakać.

Gdy pierwsza kropla spływa mi po policzku, zgrzytam zębami, wnerwiony na samego siebie.

Nie płacz.

Nie płacz.

Nie płacz.

Z powiek wylatują następne łzy i kolejne, i kolejne, aż wbijam pięści w gałki oczne, aby jakoś zatamować, to cholerstwo.

Chryste… Przestań, kurwa, płakać.

Biorę drżący oddech, gdy kolana podrygują w górę i dół, więc chcąc w jakiś sposób zapanować nad bezsensownym stanem mojego ciała i umysłu, uderzam knykciami w skroń, aż syczę z tępego bólu.

Uderzam jeszcze raz i jeszcze raz, ale to, kurwa, nie pomaga.

Powiadomienie przedziera się przez otchłań katuszy. Trzepoczę rzęsami, jak szalony, powodując tym, że pojawiają się następne wilgotne ślady. Trzęsącą się ręką wyciągam telefon z kieszeni spodni.

Hailie: ( Filmik )

Z ściągniętymi brwiami klikam w okienko, a potem je unoszę, gdy przed oczami pojawia się Tiger, który leży w pralce i mruczy przez sen, choć dziewczyna mówi do niego i lekko go szturcha, aby go wyciągnąć.  Gdy w końcu jej się, to udaje, przekierowuje kamerkę na siebie, trzymając w jednej dłoni kota. Uśmiecha się, a ja – choć nadal ryczę – unoszę kąciki ust do góry.

Hailie: Pozdrawiam cię wraz z Tigerem, który okazał się śpiochem do potęgi dziesiątej.

Dziewczyna zaczyna chichotać, zmuszając mnie tym do delikatnego parsknięcia. Nie mogę w to uwierzyć, że wystarczył jeden głupiutki filmik od Hailie, żeby poprawić mi samopoczucie.

                                     🤜🤛
                                      XXX

Kładę kartę na zimny kamień, odczuwając zaciskanie się mięśni serca. Wiatr muska moją skórę, powodując dreszcze. A może jednak to atmosfera cmentarza tak na mnie działa? Sam nie wiem, aczkolwiek jestem świadomy tego, że cierpię, gdy patrzę w imię Oliver na tablicy. Imię chłopaka, który spoczywa tu w samotności. Cierpię, choć nie gorzej niż Oliver, gdy jeszcze żył. Rozwala mnie to. Niszczy mnie fakt, że nie zareagowałem, gdy zauważyłem zmianę w jego zachowaniu. Przestał przychodzić do biblioteki, aby spędzić ze mną czas i pograć w karty. Był jak duch, który nawiedza w ciszy swoich znajomych. A teraz, gdy nie żyje stało się prawdą, że jest duszą, która śni mi się po nocach, roztrzaskując moje wnętrzności w kawałeczki i, pogłębiając stan wyrzutów sumienia.

– Jesteś moim Asem – szepczę, układając na pomniku kilka kart. – Tak, tak wiem, jak to wygląda, Oliver – parskam śmiechem, choć mam ochotę się rozpłakać. – Pewnie myślisz, że zwariowałem. Próbuję z tobą grać w karty, chociaż nie możesz tego ze mną zrobić. Niech zgadnę… Teraz rechoczesz, jak głupi tam na górze, co?

Nagły szelest powoduje, że podrywam brodę. Oddech grzęźnie mi w gardle, widząc prosto patrzącego na mnie Christiana Larsena, starszego brata Olivera. Z łomoczącym  sercem zrywam się na równe nogi i uciekam.

– Hej! Czekaj! – słyszę za swoimi plecami, lecz nie reaguję w żaden sposób.

Muszę stąd uciec. Nie może mnie zobaczyć. Nie może… Nie może wiedzieć, że zawiodłem jego brata, że przyczyniłem się do jego śmierci.

Wbiegam w jedną z alejek i przyciskam plecy do drzewa, kątem oka zerkając na mężczyznę, który zaczyna myć grób, a potem coś mówić. Nic nie słyszę z tej odległości, lecz widzę wszystko. Moment, gdy się rozpada i cały się trzęsie, odczuwam ucisk na dnie żołądka i chęć wyjścia z kryjówki, aby go przeprosić. Nie robię tego jednak, bo jestem tchórzem i moim mechanizmem obronnym jest uciekanie, więc… Czmychać bezszelestnie w bok  i wybiegam za bramę cmentarną, zostawiając cierpiącego człowieka.

Gdyby Oliver mnie widział, znienawidziłby mnie. Cóż, to nic nie zmienia, bo wystarczy, że sam siebie nienawidzę.

My love Flower ( Będzie Korekta Błędów)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz