Rozdział 14

15 5 0
                                    

- Kantyna jest w przeciwnym kierunku.

To, co się działo było dla niej abstrakcyjne. Przed chwilą Grasp ją torturował, by teraz iść obok niej w spokoju. Zresztą odległość między nimi mogła wskazywać na przyjazne stosunki. Co było jeszcze bardziej absurdalne. A może byłyby dla kogoś innego? W końcu Elegia wychowała się z sadystą. Tak naprawdę głęboko w środku to nie bólem fizycznym się przejmowała, a tym którego nigdy nie poznała. Co być może nie powinno się zmienić. Niestety Asp nie miał zahamowań. Dążył po trupach do celu.

- O tej godzinie nic tam nie ma. - powiedział, to tak znudzonym głosem, że dziewczyna zaczynała się zastanawiać, po co kazał jej pójść. - Zjemy na mieście.

Nawet nie wiedziała, że tak można. Zresztą patrząc na to, jak wyglądało, niewiele straciła. Słowo "miasto" nie pasowało do tak cichego miejsca. Miasteczko owszem. Spokój budził jej niepokój. Wolała, jak jest głośno. Przed burzą też zazwyczaj bywa cicho i duszno. Chociaż to drugie może być reakcją na obecność potwora przed nią. Tym w końcu był. Zresztą była kilka kroków za nim i widziała, że ludzie instynktownie nie patrzyli w ich kierunku. Odwracali spojrzenia, jakby mieli od tego ucierpieć. Oczywiście nie zdawali sobie sprawy, że nie są tacy jak oni. Prowadzili swoje normalne życie, nie zdając sobie sprawy, co kryję się za murami akademii. Wystarczyło, że było dla elit. Te automatycznie kojarzyły im się z bogactwem. Mimo to nikomu nawet na sekundę nie wpadła do głowy myśl, żeby się do nich zbliżyć. Była to nie pisana zasada Boretown.

Weszli do niemalże pustego lokalu. Ci, co tam się znajdowali, nie wiedząc czemu, zaczęli mówić ciszej. Usiedli z tyłu, w rogu, przy najbardziej oddalonym od okien stoliku. Elegia starła się nie analizować sytuacji, w jakiej się znalazła. Zamiast tego patrzyła na dwójkę pracowników, którzy najwyraźniej próbowali dojść do porozumienia, komu przyjdzie ich obsłużyć. Kobieta przegrała.

Jej strach był aż nadto widoczny. Zresztą, jak na kogoś tak opalonego, wydawało się, że nieco zbladła.

Silvia przeklinała Alexa. Nogi jej się trzęsły przy każdym kolejnym kroku. Nadomiar złego dziewczyna nie urywała od niej spojrzenia. Jej blada skóra w kontraście do czarnych niczym noc włosów dawały upiorne wrażenie. Zresztą miała nietypowy strój. Jeśli tak ubierają się uczniowie akademii, to była jeszcze dziwniejsza, niż wszyscy mówili. Z drugiej strony jej twarz nie miała w sobie nic nadzwyczajnego. Mimo to spojrzała na chłopaka. To na nim wolała się skupić, co okazało się błędem. Ręka zaczęła jej drżeć, zresztą jak całe jej ciało.

- Coo..

Nie mogła wydusić z siebie kolejnego słowa. Zwłaszcza zestresował ją fakt, że zapomniała odpowiednio się przywitać. Oczywiście zawsze, mogło być gorzej. Zmieniła zdanie po usłyszeniu jego głosu. Pod jego wpływem miała ochotę paść na kolana i błagać o litość. Mimo że mogli być w podobnym wieku. A nawet ta mogła być od niego starsza.

- Dla nas pozycja cztery plus gazowany napój. - odłożył kartę na bok, by dodać. - Lepiej, żeby okazało się dobre.

- Mhm.

Na większe zapewnienia, nie było ją stać. Zresztą chciało jej się płakać. Nigdy czegoś takiego nie miała. Być może było to konserwacją, małej ilości snu. W głębi jednak czuła, że prawda była zupełnie inna. Wolała jednak się łudzić, niż pogodzić się z tym, że obawiała się dwójki nastolatków.

- Wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Nieźle.

Natychmiast przed oczami pojawiał jej się obraz ojca. Ten zazwyczaj jeździł samochodem, więc nie była świadkiem takiej sytuacji. Zresztą spędzał z nią czas tylko w określonym celu. Tylko raz widziała, jak wszedł do szkoły. Uczniowie dosłownie uciekali, a nawet mdleli. Nauczyciel, na czele z dyrektorem nie byli lepsi. Chociaż wytrzymali dłużej niż rodzice tej zakały. Już nigdy więcej nikt po niego nie dzwonił. Nie ukarał jej. Wręcz przeciwnie był rozbawiony całą sytuacją. Jakby zapomniał, jak bardzo działał na ludzi.

VILLAINS (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz