Rozdział 31

8 4 0
                                    

Osoby, które odważyły się, chociaż zerknąć w stronę Elegii, nie wiedziały co sądzić o jej zaróżowionych policzkach. Wyglądała zupełnie inaczej. Chociaż o niej wiedzieli niewiele, za to o Graspie, choć pobieżnie większość znała go od lat. Nikt z nich nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek miał na twarzy tak szeroki uśmiech. Jakikolwiek uśmiech.

– Nie mam nic przeciwko.

Elegia się wzdrygnęła. Na samo wspomnienie tego, co się stało kilka minut temu, czuła jeszcze większe zażenowanie. Wolała, żeby Asp, chociaż spróbował udawać, że nic nie słyszał.

– Nie. – odburknęła. Usiadła na podłodze, pobujać, zakryć włosami swój tragiczny wygląd. Gdyby była wierząca, to by właśnie zaczęła błagać o ratunek. Ten nigdy nie był w jej zasięgu i w tej dziedzinie nic się nie zmieni. Wręcz przeciwnie Grasp nie miał zamiaru odpuścić, dlatego usiadł obok niej. Niezwykle blisko.

– Mogę dla ciebie to zrobić.

– Przestań ze mnie szydzić.

Grasp miałby kogoś uratować, co za kpina. Choć w pewnym stopniu już to zrobił. Ocalił ją. Tylko czy zrobił to świadomie, czy przypadkiem? Nigdy nie miała się dowiedzieć, mimo że w głębi wiedziała, jaka jest prawda. Nie bolała ona, aż tak bardzo. Nie mogła w końcu po nim niczego szczególnego oczekiwać. Był, jaki był. Ludzie zmieniają się, ale jedynie na gorsze.

– Nie było to moim zamiarem.

Spojrzała w jego oczy. Naprawdę chciałaby znać się na uczuciach. Dostrzec fałsz, lecz nie umiała. Zawsze z góry zakładała, że każdy był jej wrogiem. Bez wyjątku. Zwłaszcza po słowach siostry odnośnie do bohaterów. Tylko że chciała tego. Nigdy nie myślała o, chociażby najmniejszej bliskości z kimkolwiek. Z nim chciała sprawdzić wszystko, co było dla niej wcześniej poza zasięgiem.

Elegia czuła, jak jej serce przyspiesza swój rytm. Chciała go pocałować, niewiele brakowało, żeby tak się stało. Nie zważając na spojrzenia innych, nawet ci najbardziej strachliwi, co rusz zerkali, wtedy stało się coś niespodziewanego.

Gia natychmiast wstała i się wyprostowała. Widok ojca powodował u niej spięcie każdego mięśnia w ciele. Widok zaś nauczyciela, który wyglądał niczym zbity pies. Przygarbiony, przestraszony, trzymający się kawałek od Cyrusa. To nie mogło świadczyć o niczym przyjemnym.

– Dzisiaj przeprowadzę trening.

Każdy się bał. Poza Graspem ten był zaintrygowany. Nie przeszkadzało mu to, w końcu stanie się lepszym, było czymś istotnym. Zwłaszcza gdy zrozumiał, że może wciąż doskonalić swoje liczne umiejętności. Używać kilku na raz. Wszystko za sprawą Elegii. Wtedy naszła go myśl. Skoro to podejście Cyrusa ją hamowało, czy mogło to zagrażać jej rozwojowi? Tym samym mu.

– Nie będzie żadnego marnego stania na jednej nodze. – wystarczyło, że się uśmiechnął, a sporo osób wstrzymało oddech. – Chyba że na rozgrzanych węglach.

Do pomieszczenia weszło kilka osób. Już po kilku minutach ścieżka była gotowa. Cóż przynajmniej ona. Zrobili to, zostawiając buty. Zaskakujące było to, że najbardziej pewna osoba, która panowała nad ogniem pierwsza upadła. Nie, żeby pozostali wytrzymywali jakoś dłużej. Różnice były kilkusekundowe. Aż została sama Elegia.

Gia widząc to, zeszła. Była z siebie zadowolona, aż nie dostrzegła wzroku ojca. Tak dobrze znanego jej spojrzenia. Rozczarowania. Pewność siebie, jaką zdążyła w tak krótkim czasie zbudować, natychmiast wyparowała. A może bardziej runęła. W końcu jej fundamenty nie były, jakieś trwałe.

– Wszyscy jesteście słabi.

Nikt nie przejął się tym tak bardzo, jak Elegia. Spuściła wzrok i zacisnęła dłonie. Miała ochotę krzyczeć, że w końcu zyskała moc. Powinien być zadowolony. Za bardzo się bała, żeby to zrobić. Zresztą czy naprawdę było to jakimś wielkimi osiągnięciem? Była słaba.

VILLAINS (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz