Rozdział 20

17 5 0
                                    

Elegia nie czuła lęku, przed możliwymi konsekwencjami swoich działań. Czy też ogólnie bycia w obcym jej miejscu. Wręcz przeciwnie poczuła się naprawdę dobrze. Postawiła się komuś, kto ją przerażał. Samo to dawało jej dziwną siłę.

Pomimo ostrzeżeń Graspa, ulica niczym się nie różniła od tych innych. Może jedynie sporą ilością bezdomnych. Zwłaszcza gdy nieco oddaliła się od hotelu. Sięgnęła po telefon, który jej padł. Westchnęła, uświadamiając sobie, że zapomniała o tak postawionym zadaniu, jak podłączenie go do ładowarki. Tę na szczęście miała przy sobie. Zostało jej tylko poszukanie, jakiegoś miejsca.

Weszła do pierwszej lepszej restauracji. Zignorowała spojrzenie, jakie posłała jej kobieta stojąca przy kontuarze. Było wystarczająco dużo wolnych miejsc, żeby zajęła jakiś stolik. Szukała takiego z dostępem do kontaktu i tak się stało. Bez dłuższej chwili zwłoki, wreszcie mogła naładować baterię.

– Jeśli nie zamierzasz czegoś zamówić, będę zmuszona cię wyprosić.

Pełen wyższości głos kobiety niezmiernie ją bawił. Uważała się, za nie wiadomo kogo. Pokazanie jak bardzo się myliła, było na pewno ciekawą formą spędzenia czasu. Przynajmniej dla Elegii.

– Dziękuję za meni.

Ta niedoszła zbyt daleko. Za pewno spodziewając się, że wystraszy się cenami. Mogła nie wyglądać na przesadnię bogatą, ale taka była. Chociaż podobnie jak ojciec nie przywiązywała do tego wagi. Z zupełnie innych przyczyn. On traktował je jako dodatek, do jakże uwielbianej przez niego profesji. Dla niej były marnym pocieszeniem. Zamiast nich wolał posiadać coś zupełnie innego.

– Zdecydowała się pani na coś?

Oczywiście wybrała najdroższe danie z karty, tylko żeby ją skołować. Przez chwilę wyglądała, jakby miała ze złością zapytać, czy w ogóle ją na to stać, wtedy jednak dało się usłyszeć huk. Obie położyły się na podłodze. Nawet jeśli kelnerka była do tego przyzwyczajona, cała się trzęsła. A może właśnie dlatego, że wiedziała, z czym się wiąże taki odgłos, bała się jeszcze bardziej? Carnegie chwyciła za telefon i ładowarkę, które włożyła do torby. Tyle baterii musiało jej wystarczyć. Następnym jej krokiem była ucieczka. Śmierć pod gruzami nie należała do jej wymarzonych sposób, na odejście z tego świata. Wiedziała wystarczająco dużo, żeby zdawać sobie sprawę, że to była bardzo częsty powód odniesienia urazów.

Wyszła z budynku, nie podnosząc przesadnie głowy. Zwłaszcza gdy zauważyła, postać wychodząc z restauracji po przeciwnej stronie ulicy. Cóż podczas wyboru miała dużo szczęścia. Jej pewność, poradzenie sobie, nieco się zmniejszyła. Zresztą nie była pewna, co bardziej ją niepokoiło. To, że złoczyńcą był Jonan, który uwielbiał spojrzeniem palić życiem ludzi, czy bohater w postaci Atlasa. Po chwili musiała przyznać, że chyba ten drugi, który prowadził transmisję na żywo. Co irytowało zbira jeszcze bardziej. Skupił na nim spojrzenie, a promień od jego niezniszczalnego ciał dosłownie zmienił kierunek. Tym razem trafiając w miejsce, które opuściła.

Zaczęła biec, ledwo udało jej się ominąć spadające kawałki budynku. Nie mogła przestać wyzywać w myślach bezużytecznego bohatera. Ten nie miał za grosz rozumu. Jeśli to był obrońca, to wszyscy będą martwi. Co nieszczególnie ją obchodziło. Chociaż w tych okolicznościach.

– Kurwa.

Poczuła, jak ziemia się pod nią zapada. Najwyraźniej ulica, po której biegła, była nad kanalizacją. Już wolałaby zginąć, niż wpaść do tak obrzydliwego miejsca. Niestety nie miała przesadnie dużego wyboru. Jej ręce znalazły się na betonie. Uniosła nogi byle tylko, nie dotknąć czegoś tak śmierdzącego. Z drugiej strony mogła pomyśleć o wielu kwestiach, a zaczęła zastanawiać się, po co w ogóle się kąpała. Jakimś cudem udało jej się podeprzeć na ramionach i wejść na górę. Być może była to kwestia treningów albo adrenaliny. Nie miała zamiaru wnikać.

VILLAINS (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz