Bunt

6 1 0
                                    

Stołek, na którym siedziałam, zdawał się palić moje pośladki mimo ogromu fałd spódnicy. Musiałam wymyślić wykręt, aby ujść z tej sytuacji cało. No dobra, może dramatyzuję. Aby nie zostać wylana. Fabryka żagli nie była niczyim marzeniem. Dostawałyśmy psie pieniądze, żeby utrzymać domy, rodzinę i kupić choć trochę jedzenia. Byłyśmy też potrzebne, kiedy większość mężczyzn posłano na front. Dodatkowo całe rodziny wymierały na skutek hiszpanki. Byliśmy tanią siłą roboczą. Potrzebowałyśmy większej rewolucji niż przyznanie nam praw wyborczych.

- Bunt to łatwiejsze wyjście - powiedział młody mężczyzna, jakby czytając moje myśli. - Posłuszeństwo jest wymagające.

Prychnęłam, przewracając oczami.

- Jakie ty masz pojęcie o buncie? Ubranie niepasujących pantofli do cylindra? - Przestał zwracać uwagę, że odnoszę się do niego jak do przyjaciela, jak to robił przy naszym pierwszym spotkaniu.

- Panno Kettler - zacisnął usta w geście nagany. - Powiesz mi, co tu robiłaś?

- Nie potrafisz wymyślić własnej wymówki dla ojca? - Uniosłam jedną brew. 

Może tak zuchwałe stosunki z synem właściciela nie były dobrym pomysłem. Tylko że ja zawsze robiłam, zanim pomyślałam. Dlatego też pod spódnicą i chustą miałam bardzo ważne, obciążające dokumenty. 

- Skąd też pewność, że jestem panną Kettler? Może panią?

- Przez ostatnie tygodnie nie zwróciłaś na to uwagi. - Nagle wybił się ze swojej poważnej postawy.

- Może taki był cel. - Wzruszyłam ramionami. Starałam się znaleźć dobrą wymówkę albo chociaż drogę ucieczki. 

Czułam, jak między nami narasta napięcie. Próbował mnie przejrzeć, przewidzieć mój następny krok. Robił to od początku. To go do mnie przyciągało. Jego wzrok wypalał we mnie dziurę. Analizował każdy mój oddech, a ja nie wiedziałam, jak dużo czasu jeszcze mi pozostało. Co, jeżeli jego ojciec zjawi się tu lada chwila?

- Panno Kettler, więc? - Uniósł jedną brew, przerywając nastałą ciszę.

- Posłuszeństwo to luksus, na który niewielu może sobie pozwolić - rzuciłam, praktycznie wypluwając słowa. 

Zmarszczył czoło, robiąc krok w moim kierunku. Nie chciałam, by to robił. Bo wiedziałam, że nie będę potrafiła się od niego odsunąć.

- Annie, wyjdź za mnie.

Zamarłam. Poczułam się, jakby ktoś wrzucił mnie w słoik z miodem. Zaległa cisza, przerywana jedynie kakofonią maszyn na hali i naszych ciężkich oddechów. Wbiłam w niego swoje zszokowane spojrzenie. Nie widziałam na jego twarzy nic poza powagą. Mówił serio.

- Czy ty oszalałeś? - wykrztusiłam w końcu, ledwo łapiąc oddech.

- Annie - jego głos był miękki, ale stanowczy. - Wiem, co czujesz. Wiem, że to, co robisz, jest ważne. I wiem, że mogę ci pomóc.

- Pomóc? - Uniosłam głos, czując, jak wzbiera we mnie złość. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie dokumenty właśnie przechowywałam pod moim ubraniem. - Jak? Ożenić się ze mną i zamknąć mnie w złotej klatce?

- Nie - odparł spokojnie. - Ale razem możemy coś zmienić. Ty i ja.

- Słyszałeś kiedyś bajkę o bogatym potentacie i biednej pracownicy fabryki?

Kpiłam. Z niego. Z sytuacji. Z siebie. Jak mogłam doprowadzić do tego?

- Nie.

- No właśnie.

Czułam, jak czas gryzie mnie po piętach. Musiałam znaleźć wyjście z tej sytuacji, zanim zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Wiedziałam, że te dokumenty mogą zmienić wszystko, ale nie mogłam ryzykować. Nie mogłam pozwolić sobie na uczucia.

Wstałam ze stołka. Wiedziałam, że mnie puści. Nie pobiegnie za mną. To była moja szansa.

- Bernard, dla ciebie wydaje się to proste, ale w żadnym wypadku takie nie jest - kontynuowałam drżącym głosem. - Nie jest teraz ważne, czego chcą moje uczucia. Ja muszę stąd wyjść.

Podeszłam do drzwi i kiedy złapałam za klamkę, zatrzymał mnie jego udręczony głos.

- Annie...

- Nie pytaj ojca, co było w tych dokumentach, kiedy już się dowie, że ich nie ma - uśmiechnęłam się słabo. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość. - Niech chociaż jedno z nas się w to nie miesza.

Odwzajemniłam jego wpatrzone we mnie spojrzenie, a potem, zanim zdążył cokolwiek zrobić, rzuciłam się do ucieczki. Usłyszałam, jak krzyczy moje imię, ale nie odwróciłam się. Biegłam, czując, jak serce wali mi w piersi, a dokumenty pod ubraniem szeleszczą przy każdym kroku.

Przecisnęłam się przez wąski korytarz i wybiegłam na zewnątrz, w stronę wolności. Musiałam uciec, zanim ktoś mnie zatrzyma. Musiałam uciec, zanim będzie za późno.

Rude uniesieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz