Zaległości

1 1 0
                                    


Ostatni raz zerkając na adres zajechałam pod dom w tradycyjnym skandynawskim stylu. Było to jak najbardziej typowe jak na tą część osiedla. Mniej typowa była impreza w środku. Paru zataczających się studentów na trawniku popalało coś co nie wyglądało na papierosy. Głośna muzyka dudniła, wprawiając w drgania kwiatki doniczkowe na werandzie. Kolorowe światła bijące z okien skutecznie oświetlały okolice.

Wyskoczyłam z auta, bijąc się z myślą czy na pewno chce tam wchodzić i go szukać. Już zwracałam się ku podjazdowi domu, gdy go zauważyłam. Siedział na krawężniku, kawałek od skrzynki pocztowej. Głowę wspierał o dłonie ukryte w długich rękawach szarej bluzy z kapturem. Nagle wydał mi się taki bezbronny. Jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu, zniknął, ukazując małego, zagubionego chłopca.

- Podniesiesz szanowny tył i wsadzisz go do samochodu czy może już wrosłeś w fugi między brukiem? – Uniósł zmęczone spojrzenie swoich brązowych tęczówek na moją twarz.

- Wszak to debilne. – Mruknął, nieudacznie podnosząc się.

- Nie cytuj, mi tu teraz Strażników Galaktyki. – Warknęłam, łapiąc go za ramię.

Utrzymanie go w pionie należało do sztuki tak finezyjnej, że nie było mi dane jej pozyskać. Wrzucając go na siedzenie pasażera, obił się o drzwi trzy razy i mało nie przytrzasnął sobie palców przy ich zamykaniu. Nie pytając, gdzie go odstawić, odpaliłam pojazd, ruszając przed siebie. Kręcenie się w kółko nie należało do mojej ulubionej czynności. W szczególności, kiedy to ja w pełni płaciłam za paliwo. Jednak wiem, że nikt nie chciałby pokazać się rodzicom w stanie, w którym znajdował się brunet. Licealista po imprezie studentów to był widok prosto z koszmarów każdego opiekuna.

- Jeżeli wywozisz mnie z miasta to wiedz, że moje organy nie sprzedasz drogo. – Wybełkotał nieskładnie. Machając dłonią kontynuował. – To wszystko przez alkohol.

- Nie wywożę cię z miasta. – Nie wierzyłam, że mu się tłumacze. – Czekam aż chociaż trochę wytrzeźwiejesz.

- Nieee – jęknął jak małe dziecko, wtulając się w fotel. – ja chcę do domu. Bo ty... zrzygam się.

Niewiele myśląc zatrzymałam się na środku parkingu supermarketu, po którym krążyłam od dwudziestu minut. Zarzygana tapicerka nie stała się nagle moim marzeniem.

Z ledwością otworzył drzwi, a jego ciałem wstrząsnęły torsje. Wystawił głowę, zwracając zawartość żołądka na asfalt. W ostatniej chwili złapałam go za kaptur, ratując przed upadkiem na politurę w wymiociny.

- Jedź tam. – Wychrypiał z przymkniętymi oczami.

- Gdzie?

- Tam, gdzie zawsze. – Otarł usta szmatką, którą mu podałam.

Ponownie ruszyłam na drogę, intensywnie ignorując godzinne czwartą na desce rozdzielczej. Zajeżdżając pod górę, moim oczom stopniowo ukazywał się cały krajobraz miasta. Uwielbiałam to miejsce. Spojrzałam na oczarowanego chłopaka. My je uwielbialiśmy.

Zaparkowałam w ustronnym miejscu, kładąc swój fotel. Przez szyberdach widzieliśmy szarobure niebo budzące się do funkcjonowania w dzień. Poczułam jak moje powieki lekko zaczynają się kleić.

- Czemu zadzwoniłeś do mnie?

- Bo wiedziałem – zaczął sennym głosem – że przyjedziesz po każdego w potrzebie... Nawet jak go nie cierpisz, tak jak mnie.

Zaległa drażniąca w uszy cisza. Słyszałam jedynie nasze oddechy i krew buzującą w moim ciele. Fala ciepła która mnie zalała była dla mnie euforycznie niepokojąca. Nikomu nigdy nie udało się wzbudzić we mnie podobnego uczucia.

Przeklęłam się w myślach. To nie było możliwe. Przecież chodziłam z Andrew. Na pewno czegoś po prostu nie pamiętam.

- Powinnam cię odwieść. – Zwróciłam twarz w stronę chłopaka by ujrzeć jego śpiący spokój.

*~*~*~*

Pociągając nosem, zapach słodkich cytrusów zaatakował moje percepcje węchowe. Przetarłam oczy, przy okazji macając policzki w poszukiwaniu zaschniętej śliny. Zwróciłam twarz w stronę miejsca pasażera by zbić się z brązową taflą spojrzenia Cedara.

- Dzięki.

- Sam uznałeś, że pomogłabym każdemu. – Wzruszyłam ramionami, odwracając wzrok.

- A to nie prawda? – Zmarszczył brwi, dalej wypalając mnie swoje spojrzenie.

- Sądząc po tym, że tu siedzisz to chyba prawda.

- Zaczyna się.

- Co? – Spytałam skonsternowana. Na jego twarz wpłynął cwaniacki uśmiech. Sięgnął palcami do mojej brody.

- Twój cięty język. Choć bacząc na godzinę masz tak zawsze.

- Nie... - Chciałam zaprzeczyć, kiedy chłopak oparł swoje czoło o moje, łącząc nasze palce. Nawet nie wiedziałam, kiedy wyciągnął moją dłoń spod kolana. Oddech stał się płytki. Jego usta były coraz bliżej, kiedy wypaliłam. – Wymiotowałeś.

- No i? – Prychnął.

- To raz, a dwa jest rano. – Jęknęłam, zakrywając sobie usta. – Mam nieumyte zęby.

- Mi to nieprzeszkadzań.

- Ale mi przeszkadza. Spale się ze wstydu.

- To by tłumaczyło ten róż na całej twarzy.

- Debil. – Uderzyłam go w ramie. Zaśmiał się głośno.

- Wisisz mi pocałunek.

Spojrzałam na niego, zdziwiona. Nie spodziewałam się tego.

- Chociaż może i nawet więcej. – Dodał, puszczając mi oczko.

Rude uniesieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz